12.05.2013

dwójka




Ludzie z natury, jako słabsza rasa, bronią się kłamstwem... Uczcie się dzieci moje, po tym właśnie można ich poznać.

Lüfiao Cittilren „Rasy świata naszego”

Konie z Myrenǎlu różniły się znacznie od swych braci z północy. Charakteryzowały się dłuższym futrem, były smuklejsze, a na głowie nosiły dumnie parę wywiniętych rogów, przypominających te, które mają koziorożce. Właśnie jedno z tych stworzeń zniknęło w nocy ze stajni Gradesa. Stał on teraz z kilkoma ludźmi obok zabudowań, gdzie trzymał zwierzęta. Zdenerwował się, zmarszczki na jego czole były teraz widoczne bardziej niż zwykle. Można by pomyśleć, że włosy przyprószone siwizną zmieniły kolor, także pod wpływem gniewu, uczynił to jednak czas, który nieubłaganie dodawał mu lat.
- A może to twój Dèr wybrał się gdzieś na przejażdżkę? Jest młody, to nie wykluczone, że mógł zniknąć z nim w środku nocy. – Przerwał ciszę rybak, opierający się o pień starej gruszy.
- Mój syn? Śpi w chacie. Łaził pewnie całą noc z tym powsinogą Krukiem i zapewne znów będzie spał do południa. A do zawszonej...!
- Spokojnie, Gradesie. Skoro tak twierdzisz – wtrącił się wysoki, brodaty mężczyzna, będący kowalem – to może faktycznie odwiedził cię złodziej. Słyszałem od Jargona, że te parszywe sukinkoty coraz śmielej panoszą się po traktach. Drwią sobie z naszej straży, chociaż to mnie nie dziwi. Widział, który z was, jak oni wyglądają? Chude to takie, drobne albo tak grube, że z konia musi zsiadać przy przechodzeniu przez most.
Dookoła rozbrzmiała głośna salwa śmiechu. Kowal w przypływie radości klepnął rybaka, zrobił to jednak z taką siłą, że biedak wylądował na ziemi. Wstał, otrzepał skórzany kaftan z kurzu i obdarzył brodatego gniewnym spojrzeniem. Grades dalej miał minę, jakby mu zabrano całe gospodarstwo, a nie jednego konia. Było mu bardzo ciężko, teraz liczył się każdy miedziak i każde zwierzę. Musiał przyznać, że plony były marne, a przyczyniło się do tego deszczowe lato. Nie chciano w mieście ich mąki, była kiepska w porównaniu z tą, sprowadzaną z rejonów nizinnych. Sami więc sobie piekli chleb, a myśl o nim, za każdym razem sprawiała, że czuł w ustach gorzki posmak.
- Więc co powinienem zrobić? Nie pójdę z tym przecież do straży. – Grades spojrzał na kowala z nadzieją, że udzieli mu błyskotliwej rady.
- Cóż ci ja mogę rzec, przyjacielu? Ja bym na pewno nie poszedł do tych chuderlaków. Jeszcze zapewne wyręczyliby się magiem, który akurat ma przerwę od chodzenia po domach.
- Nie wspominaj mi nawet o tych sukinkotach. Jeśli dobrze liczę, to dziś mają przyjść po mojego chłopaka. Całe gospodarstwo szlag trafi, zostanę ze wszystkim sam. - Grades poczuł się bezradny wobec sił, które miał nad sobą. Nic nie mógł zrobić, nic, co by uratowało jego dobytek i rodzinę przed rozpadem.
- Daj spokój, rozejrzyj się dookoła. Każdy z nas czekał na syna, by mógł przejąć po nas nasz dorobek, by mógł nas zastąpić. Gdy w końcu się doczekaliśmy, przyjdzie nam ich pożegnać, oddać w parszywe ręce magów. Zbyt długo czekaliśmy na dogodny moment – uśmiechnął się szczerze.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć...? - Spojrzał zaskoczony na swoich gości.
- Tak, właśnie chcę ci powiedzieć, że szykujemy się do buntu!
- Jesteś szalony, Fiborze! Jesteś tak, na bogów szalony w tym, co mówisz, że nie sposób ci nie uwierzyć. Wiesz jednak o tym, że nie damy rady?
- Ach, mój przyjacielu, wiem o tym doskonale. Pomyśl jednak, i tak zginiemy. Nikt z nas nie chce się temu biernie przyglądać, a zawsze istnieje choćby najmniejsza szansa powodzenia. - Fibor poprawił swą gęstą brodę i spojrzał wyczekująco na Gradesa.
- A niech mnie! Śmierć oczekuje na mnie za każdym rogiem. Zabijecie mnie, jeśli się nie zgodzę. A więc na bogów zgadzam się! Na zawszone tyłki nimaków, macie we mnie sojusznika!
Ściskali się po męsku, w przypływie radości. Kowal Fibor górował nad wszystkimi niczym potężna wieża nad lichymi chatami. Kto by pomyślał, że dojrzałym mężczyznom sprawi tak wielką radość sama myśl o potyczce?
- A więc przyjaciele moi, widzimy się o zmierzchu pod Wielkim Dębem – oznajmił Fibor, po czym wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić.
Wielki Dąb rósł na okrągłym placyku, w centrum wioski. Stanowił on miejsce spotkań dla tych, którzy na osobności chcieli dobić targu. Do grubego konaru przywieszono najrozmaitsze ogłoszenia, a pod jego rozłożystymi gałęziami rozkładali swe kramy wędrowni kupcy. Tam też Dèr czekał na Kruka. Dłuższą już chwilę siedział na drewnianej ławeczce, wsparty o pień drzewa, który strasznie uwierał go w plecy. Uderzające go po twarzy, ciepłe promienie słońca były jednak tak rozkoszne, że nie miał zamiaru się stamtąd ruszać nawet na krok. Wyszedł z chaty już dość wcześnie, by nie napotkać ojca i nie wysłuchiwać jego natrętnych pytań o konia, który był, a nagle zniknął. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Grades nie spocznie, dopóki się nie dowie, co zaszło. A jemu nie uśmiechało się opowiadać, że oddał cenne zwierzę kobiecie, z którą spędził kawałek ostatniej nocy, zresztą bardzo miły kawałek. Uznał to za pewien rodzaj zapłaty, brzydko mówiąc handlu, o którym nikt poza nimi dwoma nie musiał wiedzieć.
Myśli o ostatniej nocy sprawiały, że zapominał o całym tym chaosie, który od pewnego czasu go otaczał, począwszy od magów, a skończywszy na marnych plonach. Zbyt długo zastanawiał się, co zrobić, by zostać. Odrzucił mnóstwo pomysłów, bo żaden z nich nie nadawał się do zrealizowania. Jedno, czego był pewien to tego, że nie miał zamiaru uciekać. Po pierwsze miał swój honor, a po drugie wiedział, że reszta jego życia będzie jednym, wielkim lękiem, czy aby przypadkiem ktoś się nie domyślił i nie postanowił go wydać. Pogodził się ze straszliwą myślą, że nic nie da się zrobić. Siedział więc i grzał twarz w słońcu.
Placyk był pusty, wokół panowała cisza, co wydawało się dosyć dziwne, o tej godzinie zawsze przewijał się tędy tłum ludzi. Bezustannie ktoś wyglądał przez okna, teraz nawet i te świeciły pustkami. Tylko koty, które hałasowały, chodząc po dachach, nie zaprzestały, a wręcz przeciwnie, dodatkowo, przeciągle miauczały. Miały ułatwioną drogę, bo budynki ustawiono ciasno, jedne obok drugich. Tworzyły idealny okrąg wokół placu, poprzecinany gdzieniegdzie wejściami w wąskie uliczki. Właśnie z jednej z takich uliczek doszedł do uszu Orła dźwięk, przypominający skrzypienie desek i stukanie kół o bruk. Stawał się on coraz głośniejszy. Dèr otworzył oczy, mając nadzieję, że w końcu zjawił się Kruk. Pomylił się jednak. Na plac wszedł starszy mężczyzna, ciągnąc za sobą wózek obładowany futrami, koszami i beczułkami. Zatrzymał się, wytarł rękawem pot z czoła, rozpiął zmiętoloną koszulę i ruszył w stronę Wielkiego Dębu. Usiadł na ławeczce obok Orła, odetchnął głęboko i zamknął oczy. Orzeł uświadomił sobie, że gdzieś już widział tę twarz. Te mocno zarysowane kości policzkowe, te wąskie usta, krzaczaste brwi i równie krzaczastą brodę.
- Tyś wygłaszał wczoraj, w karczmie przemówienie? - Dèr zwrócił się do mężczyzny.
- Pytasz, bo chcesz się pośmiać? Jeśli tak, to znam jeszcze kilka zabawnych historii – odpowiedział, nie otwierając oczu.
- Pytam, bo chcę wiedzieć, czy to prawda.
- Mało kogo w naszych czasach obchodzi prawda chłopcze, bo bywa ona zbyt brutalna. Ludzie wolą słuchać wymyślanych historii, śmiesznych i rubasznych, a nie smutnych i okrutnych. Tak już z nami jest, mamy dość własnych problemów, po co słuchać o tych z daleka?
- Więc było to prawdą? - zapytał po raz drugi, nie ustępując.
- Nie było. – Mężczyzna otworzył oczy. - Nigdy nie byłem w waszych lasach i nie zamierzam tam wchodzić.
- Po co więc to całe przedstawienie? - Orzeł wbił w niego wzrok.
- Chociażby po to, by dobrze zjeść i się napić. W ostatnich kilku karczmach mi się to udało – zaśmiał się. - Wczoraj widocznie nie trafiłem w towarzystwo.
- Po prostu nie w tę bajkę, co trzeba. Albo jak kto woli, w prawdę, która boli.
- Skoro widzisz w tym prawdę, to niech tak zostanie. – Wstał z ławki i odgarnął włosy do tyłu. - Nie zdążyłem wczoraj dodać, że ci Szaroludzie to barbarzyńcy. Gdy obudziłem się rankiem w lesie, zobaczyłem, że na drzewie wisi bezwładnie ciało mojego towarzysza. Tak obchodzą się z ludźmi, którzy wkraczają na ich teren.
- Mówiłeś, że nigdy nie wchodziłeś do naszych lasów.
- A mówiłem, że to prawda? - zaśmiał się. - Dużo chcesz wiedzieć chłopcze.
Orzeł także się uśmiechnął. Widocznie miał przed sobą szaleńca, który tak go zirytował, że przerodziło się to w rozbawienie. Wyciągnął zza pazuchy wąski mieszek. Wyjął z niego kilka miedziaków i włożył mu do pomarszczonej dłoni.
- Wielkie dzięki mości panie. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy, bo miło mi się rozmawiało. – Ukłonił się. Sięgnął do wózka po kapelusz, założył go na głowę i wyszedł z cienia, ciągnąc swój dorobek. Zniknął w uliczce.
Plac powoli się zapełniał. Z chat zaczęły wychodzić zaspane kobiety, rozkładając swe niewielkie kramy. Mężczyźni załadowywali towar na wozy, by wywieźć go do miasta, a krzyczące dzieci przeszkadzały we wszystkim, traktując to jako zabawę. Dla Orła zrobiło się już zbyt tłoczno, denerwował go hałas oraz fakt, że Kruk się spóźniał. Miał to w zwyczaju, ale dziś trwało to zbyt długo.
Spotkał go poza placem, na żwirowej ścieżce między stajniami. Wyglądał tak, jakby pił bez przerwy całą noc. Ubranie miał pogniecione i brudne, z włosów wystawało mu siano, a na twarzy widniał szeroki uśmiech. Na widok Orła spoważniał, otrzepał się trochę z kurzu i przeczesał brodę.
- Już właśnie miałem do ciebie iść. Załatwiałem pewną sprawę, która rozwlekła się trochę w czasie – mówił ściszonym głosem.
- Co znów za sprawę? Kruk proszę, nie wyprowadzaj mnie z równowagi! - warknął Dèr.
- Ciszej.
- Z kim tam rozmawiasz? Wracaj do mnie, czekam tu na ciebie mój ogierze! - Ze stajni dobiegał kobiecy głos.
- Mówiłem, żebyś był ciszej? Ta kobieta nie da mi żyć, trzyma mnie tutaj od ładnych kilku godzin – szeptał Kruk.
- Chodź stąd. Czemu ja zawsze muszę cię ratować z tych twoich miłosnych zabaw? - Pociągnął go za ramię na tyły stajen. - Pamiętasz, jak ci pomogłem, gdy uciekałeś z sypialni młynarza?
- Nie przypominaj mi o tym, chyba dalej mam ślad na dupie, od tej łopaty do chleba - wybuchnęli śmiechem.
- A kim była ta nieustępliwa?
- Żona Vedda, myśliwego. Biedna kobieta, od trzech dni nie ma jej męża... Nie przypuszczałem, że będzie aż tak zaborcza. – Przysiadł na pieńku przeznaczonym do porąbania. - Ale mów, jak mi się udała niespodzianka? Jestem tego niezmiernie ciekaw. – Bawił się, przeczesując swą kozią bródkę. Zawsze tak robił, gdy rodziło się w nim nieokiełznane zainteresowanie.
- Było całkiem przyjemnie – wymamrotał Orzeł. Od razu było po nim widać, że nie ma najmniejszej ochoty dzielić się swoimi przeżyciami.
- Przyjemnie? To, po przyjemnej nocy dziwka ucieka na twoim koniu? Coś tu się bardzo pozmieniało od mojej ostatniej wizyty na pięterku.
- Skąd o tym wiesz? - Próbował ukryć zaskoczenie, ale z daremnym skutkiem.
- Jeszcze się nie nauczyłeś, że dużo wiem? Zaszedłem rankiem do gospody, Salibor pytał mnie, czy nie widziałem Fintii, bo nie przyszła się z nim rozliczyć. Mówił, że był na górze, ale nie było tam ani jej, ani pieniędzy. Później ciężko nie dało się nie dowiedzieć, że twojemu ojcu zniknął ze stajni koń. Wszyscy wokół trąbią o tym od rana. Na koniec wystarczyło powiązać ze sobą fakty i mamy piękną historyjkę.
- Zaiste piękną. Zapomniałeś jej powiedzieć, że jestem kandydatem na maga, a mi, że nie powinienem mieć żadnej styczności z kobietą.
- Przesada. To, co mówią to największy idiotyzm, jaki słyszałem. To magów pozbawiają męskości, to magowie nie mogą się zabawiać z babami, a z tego, co wiem, to ty nie jesteś jeszcze magiem.
- Ale psiakrew jestem naznaczony!
- Skoro tak, to powinieneś o tym wiedzieć i się pilnować, a nie zwalać winę na mnie.
- Nie zwalam na ciebie winy...
- Skończ się mazgaić, Orzełku. Chodź stąd, zgłodniałem po tej wizycie w stajni.
- Łap ogierze! - Dèr wyciągnął zza pazuchy duże, czerwone jabłko i rzucił w kierunku Kruka.
- Stąd, skąd myślę? - Wgryzł się w słodki, soczysty owoc. Orzeł kiwnął tylko głową.
Jedną z niewielu rzeczy, niepojętych dla niego były złodziejskie sztuczki Orła. Nie rozumiał tego, jak mógł sam się tego nauczyć, i dlaczego kradł tak nieistotne rzeczy, jak na przykład to jabłko. Nigdy nie sięgnął po czyjąś sakiewkę, choć Kruk był pewien, że poszłoby mu to z taką samą łatwością.



Grades siedział przy stole, wsparty na łokciu. Rozmyślał, wiosłując drewnianą łyżką w talerzu pełnym zupy. Do wąskich nozdrzy wdzierał się zapach gotowanych warzyw zmieszanych z aromatem ziół, wiszących nad niewielkim okienkiem. Przez szybki wpadały do środka jedne z ostatnich promieni słońca.
- Nynjo? - zawołał w głąb izby, w stronę krzątającej się żony.
- Tak? Chcesz może kawałek chleba?
- Nie, nie. Chodziło mi o coś innego.
- O co? - Podeszła bliżej, wycierając mokre dłonie w fartuch.
- Dobrze pamiętam, że Dér dziś obchodzi swoją rocznicę?
- Źle pamiętasz ty ośle. Myślisz, że ze spokojem chodziłabym po izbie, wiedząc, że to ten dzień? - rzuciła w niego szmatą, która wytrąciła mu z ręki łyżkę. Zupa rozlała się po stole.
- Zamiast pozbawiać mnie jedzenia, powiedziałabyś mi, kiedy to będzie.
- Jutro. – Przysiadła się. - A ty pewnie nic nie zrobiłeś, by został z nami?
- Zdziwisz się moja droga. Zdziwisz się bardzo, co może wpaść do głowy kilku takim prostym ludziom jak ja.
- Gradesie, co żeś ty znów wymyślił?!
- Spokojnie kobieto. – Wstał od stołu. - Wyciągnij ten chowany przez lata trunek, przyszykuj jadło. Zaraz wrócę i wszystko ci wyjaśnię.



Do chaty wszedł Fibor, wysoki, dobrze zbudowany. Rzucił długi cień, przestraszywszy siedzącą przy stole Nynję.
- Witajcie dobra pani. – Skłonił się lekko.
- Nie strasz mnie więcej kowalu. – Rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Nie miałem takiego zamiaru. Twój mąż zaprosił nas na wieczerzę.
- Chyba na popijawę. O, witaj Boyr – przywitała myśliwego. - Jest z wami...? A jest, dziękuję za te ryby z ostatniego połowu, Jaarvisie.
- Nie ma za co dziękować, pani. U mnie tego zawsze pod dostatkiem. - Rybak uśmiechnął się i usiadł przy syto zastawionym stole.
Jadło budziło zachwyt wśród zgromadzonych. W małym, żelaznym kociołku stała zupa, która została z poprzedniego posiłku. Na drewnianych talerzach rozłożono pieczone w łupinach ziemniaki, z odrobiną świeżego czosnku. Na innych mięso z nimaków, należące do niezwykle soczystych i delikatnych, ale nie zabrakło też kurczaków i gęsi. Były zeszłoroczne, kiszone w beczce ogórki, chleb i beczułka wina z winogron przywożonych z południa. Aromat dań unosił się w powietrzu i drażnił nozdrza.
- Wspaniały poczęstunek przygotowałaś. – Grades obdarzył żonę szerokim uśmiechem, urwał pieczoną nóżkę i wgryzł się w nią łakomie. - Nalej wina Jaarvisie, mojej małżonce też.
Jaarvis podał gliniany kubek kobiecie, która, jak i wszyscy patrzyła na jedzącego z wyczekiwaniem.
- Odłóż to wreszcie Grades i powiedz, o co chodzi. Pół wieczora szykowałam jedzenie, chcę wiedzieć, czemu miało to służyć.
- Dobra pani, może ja wytłumaczę...
- Ty siedź cicho, Fiborze, nie wątpię, że jesteś w to zamieszany, ale daj się wytłumaczyć mojemu mężowi.
Grades odłożył obgryzioną kość na talerz, wytarł ręce w leżącą obok ścierę i spojrzał na Nynję.
- Nasz syn nie zostanie magiem.
- Na bogów mów jasno, co ci chodzi po tej obłąkanej głowie.
- Organizujemy bunt, chcemy się postawić magom. Nalej mi jeszcze wina Jaarvisie.
- Żartujesz prawda? - Zaskoczenie wymalowało się na jej twarzy.
- Nie, nie żartuję. Widzisz, żebym żartował? - Wypił haustem nalany trunek.
- Oszaleliście? Zabiją was, zanim wyjdziecie z domów. Poza tym, czym będziecie walczyć? Łopatami, sierpami czy kosami?
- Nynjo droga, zapomniałaś, że jestem kowalem? Myślisz, że jedyne, co potrafię to podkuwanie koni? - wtrącił się Fibor. - Od dawna kułem miecze na tę okazję.
- Okazję? Zginiecie i na dodatek przyniesiecie śmierć innym. To, co chcecie zrobić, nie jest honorowe, to jest śmieszne, sami podkładacie głowy pod topór. Starzy, a głupi, myślicie, że co przez to zyskacie?
- Może coś zyskamy, a może nie – odpowiedział Grades. - Ważne jest to, że sprzeciwimy się niesprawiedliwości. Kiedyś i tak zginiemy, ale nie chcę ginąć w samotności, w pustym domu, bez wnuków. Wiedząc, że nikt tu po mnie nie będzie mieszkał. Nikt nie ma prawa odebrać mi dziecka! Dość jednak, to miał być wesoły wieczór. Wznieśmy toast za to, by mimo wszystko nam się powiodło!
- Zdrowie – krzyknęli, pijąc wino.
- No cóż, podziwiam was, ja nie mam takiej odwagi – wymamrotała Nynja.
- Jesteście pani kobietą, nie dziwne to, że się boicie – odpowiedział Fibor, strzepując z brody okruchy chleba, który swoją drogą był paskudny. Milczał jednak, by nie martwić gospodyni i znów jej nie podpaść.
Pili długo śmiejąc się przy tym. Każdy z nich udawał rozbawienie, w głębi czuli jednak strach, okropny, pierwotny lęk przed śmiercią. Żaden o tym nie mówił, wlewali w siebie alkohol, by o tym nie myśleć, jak gdyby to w jakiś sposób miało im pomóc.
- Mam złe przeczucie...
- Psiakrew Gradesie, chyba nie powiesz mi, żeś stchórzył?! - warknął kowal.
- W moim domu się nie bluźni! - rzuciła gniewnie Nynja.
- Zamilcz kobieto, gdy mężczyźni mówią o ważnych sprawach – powiedział Grades.
- Zobaczymy, jak będziesz śpiewał, gdy przyjdzie ci samemu jadło szykować!
- Cicho...
- Jeszcze będzie mnie uciszać!
- Bądźcie cicho!
Na podwórzu słychać było donośne szczekanie psa. Fibor wstał od stołu i pchnął drzwi na zewnątrz. Świeże, nocne powietrze trochę go orzeźwiło. Wytężał wzrok, ale w takiej ciemności nie mógł zbyt wiele dojrzeć, źródło dźwięku także było ciężko odnaleźć. Pies wył przeraźliwie, po chwili towarzyszyło temu ludzkie wołanie. Słabe, ale stawało się coraz bardziej wyraźne.
- Ludzie pomocy! Ratunku, pomóżcie!
- Tam ktoś jest i potrzebuje pomocy. – Kowal rzucił w kierunku towarzyszy.
- Tutaj! - krzyknął Grades, stając w drzwiach.
Z mroku wyłoniła się kobieca postać. Zapłakana i roztrzęsiona zaczęła ich szarpać za ubrania.
- Chodźcie tam ze mną. Błagam, pomóżcie...
- Co się stało?
- Mój mąż... Tam w chacie, ratujcie go.
Grades sięgnął po stojący za drzwiami kij i kiwnął głową na Jaarvisa i Boyra.
- Prowadź kobieto.
Pies nie przestawał szczekać. Szli w milczeniu, zastanawiając się, co też takiego mogło się stać, że tą kobietą aż tak wstrząsnęło. Fibor podejrzewał, że pewnie małżonek wrócił pijany i wszczął awanturę, a biedna kobieta uciekła ze strachu. Takie rzeczy zdarzały się często poza murami miasta. Ujadanie cichło. Ciepły jesienny wiaterek, zmieszany z zapachem lasu, dmuchał po twarzach. Przynosił ulgę śmierdzącym od potu i gorzałki mężczyznom. Zatoczyli łuk, idąc po łące, na której za dnia wypasano zwierzęta, ominęli tym samym plac i zabudowania.
- Kurza morda – zaklął Grades, gdy nad głową przeleciało mu wielkie ptaszysko. - Daleko jeszcze?
- Tam, za tą wielką jabłonią chata moja stoi. W oknie kaganek świeci... Świecił... - Pobiegła w stronę wskazanego miejsca.
Reszta puściła się za nią, by nie spuścić z oczu jasnego materiału fartucha, który tak łatwo było dojrzeć w ciemności. Zrobili to niepotrzebnie, bo przed lichą chatą stała niemała gromadka zaspanych, ale ciekawskich ludzi. Szeptali między sobą, bo żaden nie miał odwagi wejść do środka. Grades bez zastanowienia przeszedł między obserwatorami i przekroczył próg, za nim podążał Fibor. W ciasnym pomieszczeniu stało trzech młodych mężczyzn, Grades przypomniał sobie, że widział już kiedyś te smukłe, pociągłe twarze i wymalowaną na nich pokorę. Tych zawsze najmował do pracy na polu, gdy rok był urodzajny, a sam nie dawał rady zająć się gospodarstwem.
- Chodźcie panie tutaj... – zawołała go kobieta.
Siedziała w progu, skulona, obejmując dłońmi kolana. Jej płacz przerywał głuchą dotąd ciszę.
- Co się stało? - zapytał Fibor.
- Tam... Wejdźcie.
- Chodź, pokaż nam. – Grades wyciągnął ku niej rękę, ale ją odtrąciła i jeszcze bardziej skuliła się w kącie. Widać było u niej przerażenie.
- Nie! Weź świecę...
Przekroczył powoli próg. Z trudem przełknął ślinę. Serce łopotało w piersi, jakby chciało się stamtąd jak najszybciej wydostać. Ludzie boją się zazwyczaj tego, co jest dla nich niepojęte. Grades był człowiekiem i nie odchodził zbytnio od tego schematu. Nie chciał wyjść na idiotę i tchórza, dlatego wszedł do tej strasznej izby. Powoli zaczynał tego żałować, ale nie uciekłby stąd za żadne skarby. Wiedział, że po czymś takim byłby obiektem żartów przez długi czas. Coś zatrzeszczało mu pod nogami, spojrzał więc w dół i ujrzał błyszczące w świetle kaganka drobinki lodu. Pokrywały całą podłogę i leżące na niej sprzęty. W tym momencie przeszedł go zimny dreszcz, z ust wylatywała para, dłonie zaczęły marznąć. Rozejrzał się po oszronionych ścianach, na szybkach w małym oknie mróz wymalował obrazy. Przeszedł się po izbie, ze zdziwieniem oglądał zamarznięty na stole posiłek. Chwycił za gąsiorek, w którym trzyma się gorzałkę. Trunek stał się kawałkiem lodu. Objął go strach, nikt nie musiał mu mówić, że ma do czynienia z magią. Po prostu takie rzeczy się nie zdarzają. Odpalił drugi kaganek i skierował się w stronę zaciemnionego kąta. Na ten widok krzyknął i upuścił źródło światła.
- Psiamać! Fibor dawaj mi tu pochodnię i chodź! - krzyknął Grades.
Wpatrywali się oboje z osłupieniem w siedzącą na krześle postać.
- Masz tu swoje złe przeczucie, Gradesie – wycedził brodaty.
Blask białego, zamarzniętego na kość ciała aż bił po oczach. Sino fioletowe usta wykrzywione były w potwornym grymasie bólu, który budził strach wśród patrzących. Mężczyzna musiał przejść straszne katusze, zanim uciekło z niego życie. Fibor zamknął mu powieki. Dotknął przez przypadek kosmka włosów, który rozleciał się w palcach niczym stary kawałek pergaminu.
- Zamarzł... To nie jest naturalna śmierć – stwierdził Fibor.
- Trzeba się dowiedzieć, co się tu stało.
- Panie – przerwał im młodzieniec, jeden z trzech, który wszedł do pomieszczenia. - Nie wiemy, co tu zaszło.
Zaczęło się robić coraz zimniej. W okienku ze zgrzytem pękła szybka.
- Wyjdźmy stąd, robi się tu nieprzyjemnie. Może nas spotkać taki sam los – skwitował Grades.
Wynieśli ciało mężczyzny na zewnątrz, stojący tam ludzie okrążyli ich ciasnym okręgiem. Gdy zmarły dotknął ziemi, trawa wokół niego pokryła się szronem.
- Czary! - krzyknął ktoś w tłumie.
- Prawda! - Z ciemności wyłoniła się postać Kruka, za nim stał Orzeł. - Widzieliśmy dwóch magów w okolicy. Przyglądali się zbyt długo tej chacie. Dziwne to, choćby dlatego, że nikt w okolicy nie spodziewa się dziecka.
Grades spojrzał ze zdziwieniem na syna.
- Posuwają się za daleko!
- Trzeba zrobić z tym porządek!
- Ludzie przyłączcie się do nas, wymierzmy sprawiedliwość tym, którzy od niej uciekają! - Fibor krzyknął w stronę tłumu. - Przyłączcie się do buntu.
- A co nam innego pozostało? Pójdziemy z wami.
Jak nakazywał zwyczaj i bogowie, należało pochować zmarłego w dniu jego śmierci. Na tyłach domostwa wykopano więc niewielki dół, do którego włożono ciało. Przysypano je kopcem ziemi, by żadne zwierzę nie wygrzebało szczątek. Kobieta wywleczona z domu płakała bez ustanku, troje jej dzieci stało, z dumnie wypiętą piersią śpiewając żałobną pieśń. Pierwsze promienie słońca zaczęły wychodzić zza horyzontu jakby na zawołanie.
- Czemu skłamałeś? Nie widzieliśmy magów. – Orzeł zaszeptał przyjacielowi do ucha.
- Nie muszą o tym wiedzieć. Dobrze jest tak, jak jest, a to, co się stało, nie było naturalną rzeczą. - Kruk podniósł głowę i śpiewał wraz z innymi. Kurhan pokrył się cienką warstwą lodu.

7 komentarzy:

  1. Przeczytałam!
    Od razu, kiedy zobaczyłam reklamę w moim kochanym "Kościowniku" postanowiłam jednak zajrzeć. I tak jakoś wyszło, że dość szybko przeczytałam wszystko. Co prawda nie miałam dużo o nadrabiania, ale i tak zazwyczaj mi to bardzo długo zajmuje ;d
    Pisałam po prologiem, że chcę konstruktywny komentarz napisać. Więc się o to postaram, hehe :D
    No więc zacznę od szaty graficznej. Bardzo podoba mi się Twój szablon. A zwłaszcza ten przepiękny zielony kolor i umieszczony na nim mag. Co prawda nie wiem, kim jest ten człowiek, bo chyba nie Orłem - on jest przecież młodziutki - ale mi się tak bardzo skojarzył z Merlinem! I jeszcze magiczny miecz w kamieniu -Excalibur! No i właśnie to wpłynęło na moją decyzję. Po prostu uznałam, że spróbuję zagłębić się w historię.
    I jak się okazało, wciągnęła mnie. Przeczytałam to prawie że jednym tchem (bo musiałam na chwilę odejść).
    Podoba mi się sposób, w jaki piszesz. Jest taki przystępny, lekki i przyjemny. Nie ma żądnych niedomówień, skomplikowanych zwrotów, których nie idzie ogarnąć. Jest schludnie i przejrzyście, co sprawia, że śledzenie tekstu jest jedynie przyjemnością :)
    Pod poprzednim rozdziałem pytałaś o akapity. Wiesz, ja robię tak, że piszę rozdział w Wordzie, tam zaopatruję go w akapity, a potem kopiuję na bloga, bo tylko tak umiem zaopatrzyć go w akapity. A rzeczywiście, dużo łatwiej się wówczas czyta i jest bardziej estetyczny tekst. Niemniej jednak kiedyś sama miałam ten problem i po prostu robiłam akapity głupimi spacjami! (żeby nie było na bloggerze normalnych akapitów... porażka!)
    Moje odczucia co do Twojego opowiadania są jak najbardziej pozytywne. Piszesz bardzo ciekawie, w dodatku fabuła jest niesamowicie bogata i pojawia się w niej dużo różnych wątków. Sama walka o własną wolność nasunęła mi na myśl "Wesele" Wyspiańskiego (które czytam właśnie na maturę ustną!). I teraz zastanawiam się, czy u Ciebie także zakończy się na czczym gadaniu, czy ludność rzeczywiście podejmie walkę. Biorąc pod uwagę fakt, że reklamując bloga podkreśliłaś, iż chłopakowi zostanie odebrane to, co ma najcenniejszego, mniemam, iż jednak walka się odbędzie, a on przeżyje. Ale niestety, nie dam sobie za to ręki uciąć, bo może być zupełnie inaczej, prawda? :D
    Tak czy inaczej jestem pod wrażeniem, bardzo ładnie prezentujesz to, co siedzi w Twojej głowie, więc jak najbardziej jestem za!

    I korzystając z okazji, a co, spróbuję chociaż!
    Jeśli miałabyś ochotę, to zapraszam Cię także do zapoznania się z treścią u mnie ^^
    [czarna-parada-zywych-trupow.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej C: Bardzo Ci dziękuję za tak długi i miły komentarz :) cieszę się, że Ci się podoba, bo mnie po tak długim czasie zbyt wiele rzeczy już w tym tekście przeszkadza, rozdział III wyjaśni, co z tym buntem ;)
      Z miłą chęcią wejdę i zapoznam się z treścią Twojego bloga :)

      Usuń
  2. Drugi rozdział jest o wiele lepszy niż pierwszy. Nadal pozostawiasz część historii w tajemnicy, co bardzo mi się podoba. To zachęca do dalszego czytania, a jednocześnie coś prezentujesz i posuwasz wszystko naprzód. Hmm, nic odkrywczego, jednak to jest ważne- żeby nie tkwić w miejscu i po kilkadziesiąt razy nie pisać jednego.
    Jedyna rzecz, która mnie męczy to fakt, że nie ma tych akapitów i czcionka jest za mała. Nie chodzi o zestawienie kolorów, u mnie pod tym względem jest podobnie, ale czcionka powinna być większa, zwłaszcza jeśli jeszcze do tego brakuje akapitów. Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, kilka razy zgubiłam się czytając tekst.
    Tak czy inaczej, czekam na kolejny rozdział i zapraszam do siebie ;D

    http://krucha-sprawa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę zmianę szablonu :) Poprzedni bardzo mi się podobał, ale ten jest równie ładny ^^ Długi rozdział! Chwała ci za to, żeś hojna <3 Spodobała mi się ta cała naturalność dialogów. Podoba mi się również wplatanie fantazji, jakby była zupełnie naturalna (ten koń! Chcę takiego!) - bunt przeciwko magom? No ładna historia, naprawdę mnie ciekawi, jak to się potoczy. I drugi wątek - tajemnica związana z lasem. Ja tam wiem swoje, że to była prawda i tyle. Pisz koniecznie szybko nowy rozdział, bo mam naprawdę mnóstwo pytań!
    Zapraszam również do siebie, gdyż opublikowałam Rozdział Trzeci.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oo, zmiana szablonu! Widziałam go już parę razy na innych blogach i ciągle mi sienie znudził. świetny jest!
    Co do rozdziału - jak najbardziej jestem na tak. Zgadzam się z poprzednikami - wciąż nie ujawniasz wszystkiego, jest taka nutka tajemniczości, za co dostajesz wielkiego plusa.
    Wątek buntu przeciwko magom bardzo mi się podoba. Jakby się tak zastanowić, to było nawet nieuniknione, skoro i tak nie byli oni akceptowani wśród społeczeństwa. No, akceptowani to mało powiedziane, ale zostawię to tak.
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Musi być to bardzo rozwinięta wioska skoro potrafią czytać ogłoszenia. Trochę to nieprawdopodobne.I mam pytanie: czy oni mają jakieś ograniczenia? Skoro już jedno dziecko mieli przeznaczyć na maga, to do diabła nie mogli sobie zrobić drugiego?
    Orzeł kiwnął tylko głową.
    Jedną z niewielu rzeczy, niepojętych dla niego były złodziejskie sztuczki Orła. Znów ten sam błąd z podmiotem. Orzeł kiwnął głową i dla niego niepojęte były jego złodziejskie sztuczki? Bo tak to brzmi.
    Końcówka dobra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogli sobie zrobić drugie, hmm tylko matka Orzełka niestety nie mogła, ale muszę w takim razie to opisać, bo w głowie siedzi, ale na kartce już niestety nie. Także dziękuję! A z czytaniem to tak, że no kupcy musieli jakoś umieć czytać, tak samo i karczmarze, młynarze, rzeźnicy, hodowcy koni... Chociażby po to, by dowiedzieć się jakiego towaru brakuje w mieście.

      Usuń