„Polując na mniejszą zwierzynę ty, jako myśliwy, musisz pamiętać o kilku podstawowych zasadach: bezszelestnym zakradaniu się, podchodzeniu pod wiatr, by ofiara cię nie wyczuła, oraz szybkim i celnym trafieniu”.
O łowiectwie słów kilka – Zirven z Gynor zwany Kłem
Wiatr huczał nieprzyjemnie, targając gałęziami drzew i sprawiając, że drewniane okiennice uchylały się, skrzypiąc, by za chwilę zamknąć się z głośnym trzaśnięciem. W wiosce pod murami miasta wrzało. Namiestnik wydał straży rozkaz przypilnowania robót przy moście. Stary najprawdopodobniej został uszkodzony przez panoszące się po okolicy niedźwiedzie. Te stały się ostatnio bardziej agresywne i podchodziły pod zabudowania. Także silny nurt rzeki zaczął nieść większe głazy naruszające lichą konstrukcję.
Śmiano się z historii, która miała miejsce w czasie, gdy zawaliła się część mostu. Mówiono między sobą, że gruby kapitan wracający z towarzyszami z patrolu, zahaczywszy o oddaloną od miasta knajpę, tym razem napił się więcej, niż powinien. Większość wiedziała o jego lęku wysokości, lecz milczała, gdy przy moście zeskakiwał ze swego wierzchowca i prowadził go za wodze ku bramie. Zszedł z niego także tamtego dnia. W połowie przejścia na drugą stronę złe samopoczucie wzięło górę, podszedł więc do skraju, by móc spokojnie zwymiotować, lecz widząc, jak wysoko nad ziemią się znajdował, zasłabł i wypadł przez balustradę prosto do rzeki. Przy upadku musiał trącić jedną z krzywych belek, ta osunęła się i spowodowała przy tym obsunięcie mostu. Kapitanowi nic się nie stało – woda w miejscu, w którym wpadł, była głęboka, a nurt wyrzucił go dość szybko na brzeg. Najadł się wstydu i od niecałego miesiąca nikt go nie widział, ani na kontroli w sprawie odbudowy, ani na warcie.
Większość farmerów zebrała już zbiory, więc ściągnięto ich do pracy. Na czas odnowienia konstrukcji sprowadzono do gospody we wsi kilka beczek jednego z najlepszych trunków – Ducha Gór, którego wieczorami wydawano za darmo. Dla niektórych ochlaptusów to, co działo się od pewnego czasu, było istnym błogosławieństwem od bogów. Martwiło ich jednak to, że odbudowa zbliżała się ku końcowi. Wciąż poganiani przez strażników nie mogli liczyć na przedłużenie prac, a co za tym szło – zyskania kilku dodatkowych dni na rozkoszowanie się cudnym napitkiem.
Dèr zwany Orłem wyszedł z chaty na uboczu wioski. Wolnym, równym krokiem zbliżał się do lasu, gdzie poprzedniego dnia zastawił kilka pułapek. Miał głęboką nadzieję, że tym razem coś się złapało, na wszelki wypadek wziął jednak łuk, a do kołczana wsadził kilka zrobionych przez siebie strzał. Zadowolony gwizdał pod nosem, idąc wąską ścieżką. Około miesiąc temu, gdyby tędy szedł, kłosy sięgałyby powyżej pasa - teraz pole było czyste, zaorane, czekające na kolejny zasiew. W oddali coraz silniejszy wiatr napotykał na swej drodze wiatraki, obracając z niezwykłą szybkością ich ciężkie skrzydła.
– Orzełku!
Mężczyzna stanął i rozejrzał się. Jego dawny towarzysz zabaw, teraz druh do picia, zabawiania kobiet, a także mistrz hałasowania przy polowaniu machał mu ręką na przywitanie. Różnili się od siebie. Kruk był dużo szczuplejszy i nosił się na czarno. Miał zawsze zmierzwione, krótko ścięte włosy, kozią bródkę, która w jego mniemaniu pociągała kobiety, i duże brązowe oczy. To właśnie w nich często tańczyły wesołe iskierki, tak dla niego charakterystyczne.
– Tylko mi nie mów, że chcesz się wybrać razem ze mną? – Dèr spojrzał uważnie na przyjaciela.
– Nie tym razem. – Kruk uśmiechnął się i poklepał Orła po ramieniu. – Dziś jestem zajęty, idę pomóc tym nieudacznikom przy budowie mostu, za dwa dni powinien być gotowy. Chciałem ci właśnie powiedzieć, że będziesz się musiał oddalić od swoich stałych miejsc i pozakładać pułapki gdzieś głębiej. Wszędzie dokoła wycinają drzewa i zwierzyna nie podchodzi już tak blisko.
– Wiesz, gdzie jest teraz spokojnie?
– Rozejrzyj się na wzgórzu, tam, gdzie jest ten sosnowy zagajnik, nikogo tam nie widziałem z siekierą. Miłej zabawy. – Naciągnął na dłonie czarne skórzane rękawice i zaczął iść środkiem pola w stronę hałasu, jaki wydawali przy robocie drwale. – Nie zapomnij, że widzimy się dziś wieczorem w gospodzie! – krzyknął na odchodne.
Gospoda – jedyne miejsce, gdzie można było się porządnie napić, nie wchodząc w drogę strażnikom. Musiał tam zajrzeć choćby dlatego, że kończyła się odbudowa mostu, a razem z nią darmowa gorzałka.
Deski zatrzeszczały pod ciężarem Orła, gdy przechodził po kładce na drugą stronę rzeki. Trawa rosła tu bujnie, wiatr targał źdźbłami i pojedynczymi główkami kwiatów, porywając w górę, co wrażliwsze płatki. Mężczyzna mocniej naciągnął na głowę zielony kapelusz, chcąc uchronić go przed atakiem szalonego żywiołu; udało mu się to dopiero wtedy, gdy zanurzył się w leśnej gęstwinie. Lubił zapach lasu, dotyk liści na twarzy, dźwięki, które go otaczały zewsząd, kiedy tam bywał. Starał się chodzić jak najciszej po delikatnej trawie i połaciach ciemnozielonego mchu, by nie nadepnąć na suchą gałąź. Choć sprawdzić chciał jedynie pułapki między srebrnymi pniami i korzeniami buków, wolał nie płoszyć zwierząt na tyle, by później biegać za nimi w głąb lasu.
Odnalazł wkrótce miejsce, gdzie umieścił jedną z klatek. Ukryta w listowiu i stertach gałęzi leżała tak, jak ją pozostawił – wciśnięta między fantazyjnie poskręcane korzenie, otwarta oraz niestety pusta. Z innymi było podobnie, o dziwo przynęta także zniknęła. Orzeł głowił się nad tym przez chwilę, dopóki nie ujrzał gromadki myszy spacerujących nieopodal jednej z pułapek. Oczywistym się stało, że to ich sprawka. Małe, lekkie stworzonka bez problemu zjadły kawałki mięsa przeznaczone dla nieco większych zwierząt, nie wywierając odpowiedniego nacisku, co za tym idzie – klatki się nie zatrzasnęły.
Odetchnął głęboko ze zrezygnowaniem i skierował kroki między drzewami, pod górę, w stronę wzgórza. Po chwili wyszedł spod otaczających go ze wszystkich stron gałęzi i trafił na polanę, gdzie przestraszył kilka ptaków. Wzbiły się one w powietrze, trzepocząc głośno skrzydłami. Przysiadły na rozłożystych dębach i krzyczały rozdzierająco, próbując pozbyć się intruza, który wdarł się na ich teren. Orzeł nie zwrócił na to większej uwagi – podążał wciąż pod górę, aż dotarł na wzniesienie.
Po prawej stronie znajdował się sosnowy zagajnik, o którym mówił Kruk. Wzrok przyciągały także ośnieżone szczyty gór majaczące w oddali, na wschodzie, z podchodzącym aż do ich podnóży gęstym lasem. Za sobą, w dość dalekiej odległości, miał mury miasta Mistiv Muror i krwistoczerwone flagi rwane w dzikim wietrze poranka. Wszystko to, co widział dookoła, było częścią jego życia. Nigdy jednak nie zapuszczał się gęściej w las. Na pobliskich terenach zwierzyny nie brakowało, a wyprawa w ciemną puszczę wiązała się ze sporym ryzykiem. W końcu nie wiadomo, na jakie okropieństwa można tam trafić.
Orzeł ukląkł wśród podszycia w zagajniku. Szukał jakichkolwiek śladów niewielkich, włochatych stworzeń zwanych nimakami. Znalazł odciski małych łap i drobnych pazurów; znów wszedł w las. Zwierzęta te zazwyczaj chowały się w swoich norach wykopanych między korzeniami, i to w takich miejscach najczęściej nastawiano pułapki. W tym momencie mężczyzna musiał jednak coś złapać, próbował więc szczęścia, chwytając je w inny sposób.
Ukrył się za drzewem i czekał. W ciszy naciągnął łuk tak, że cięciwa lekko dotykała odsłoniętego policzka. Wtedy usłyszał znajomy charkot. Zwierzę wyszło z legowiska i zaczęło węszyć w ściółce. Rude futro połyskiwało niczym złoto we wpadających przez gałęzie promieniach słońca. Niewielkimi kłami nimak przewracał stosy igieł oraz liści w poszukiwaniu smakowitych owadów. W pewnym momencie zatrzymał się i nastroszył sierść. Orzeł wymierzył dokładnie i wypuścił strzałę, która, przecinając powietrze ze świstem, trafiła.
Podszedł do zdobyczy i, łapiąc za długi kudłaty ogon, przywiązał ją do torby. Upolował jeszcze kilka nimaków i, zadowolony z łupów odebranych naturze, zaczął wracać. Schodził ze wzgórza, gwiżdżąc radośnie sobie tylko znaną melodię. Wtórował mu nieokrzesany wiatr szumiący wśród drzew i traw.
– Czemu tak długo?
Matka siedziała na ławce przed chatą. Jej długie, jasne włosy spływały po brązowym materiale sukni. Wyglądały niczym złoto układające się na ciemnym, chropowatym drewnie. Trudne życie na uboczu miasta – w wiosce, gdzie wciąż brakowało rąk do pracy, a także ciągłe troski i zmartwienia oraz wiek – wszystko to odbiło się na twarzy w postaci szeregu drobnych zmarszczek. Matka miała szare oczy, zamglone i, odkąd pamiętał, spoglądające na niego z tym ciągłym, ukrywanym smutkiem.
Dłonie kobiety niespokojnie gładziły futro psa, który położył swój wielki łeb na jej drżących kolanach. Zwierz zerknął tylko na Orła spod półprzymkniętych powiek, by zobaczyć, kto pojawił się na jego terytorium i, nie widząc żadnego zagrożenia, siedział dalej, domagając się pieszczot.
– Musiałem zmienić miejsce ze względu na drwali. – Dèr ściągnął z torby upolowane zwierzęta i powiesił na haku przed domem.
– Dobrze chociaż, że nie wróciłeś z pustymi rękami. Starucha mówi, że zima w tym roku będzie sroga, trzeba gromadzić zapasy i zacząć szyć futra.
– Dość często się myli, nie powinnaś się tak martwić.
– Wiesz dobrze, że nie tylko to mnie martwi. – W oczach pojawiły się słone krople, usilnie powstrzymywane, by nie pociekły po rumianych policzkach.
– Przestań o tym myśleć. Nie odejdę stąd, dobrze wiesz, że ojciec na to nie pozwoli. – Usiadł obok niej na ławeczce.
– To może się źle skończyć. – Ukrywała twarz przed wzrokiem syna; czuła, że gdy na nią spojrzy, dłużej już nie wytrzyma i zaleje się łzami.
Pogładziła syna po czarnych jak smoła włosach. Widziała w nim duże podobieństwo do swojego męża, po niej miał chyba tylko te szare, smutne oczy.
Bała się, tak okropnie się bała, że odbiorą jej syna. Strach ten towarzyszył kobiecie każdego dnia, od momentu, w którym próg przekroczył jeden z Magów. Narastał on, gdy spoglądała na synów sąsiadów zabieranych w chwili, gdy stawali się mężczyznami. Zostawiali wszystko – dom, rodzinę, kobiety, by już nigdy tu nie wrócić, by nie pamiętać przeszłości, by stać się pionkami w służbie króla oraz Mistrza.
Serce jej pękało na myśl, że te smutne, szare oczy nie spojrzą na nią więcej z czułością, ze zrozumieniem, czasem z gniewem, że nie zapalą się w nich radosne ogniki, że usta nie ułożą się w cudowny łuk nadający całej twarzy lekkiego wyrazu. Nie wytrzymała. Pociekły łzy – po policzkach, po wargach, brodzie, by spaść na dłonie i wysuszoną, jałową ziemię, by po chwili kolejne wsiąkły w szorstką tkaninę męskiej tuniki. Przytulił matkę i pozwolił na głośne łkanie, przybliżył twarz do jej włosów pachnących tak cudownie sianem i rumiankiem.
Sam oddałby wiele, by móc pozostać tutaj, w domu. Niebieskie piętno, które nosił wyryte na szyi od chwili urodzenia, skazało go jednak na inny los. Nie potrafiłby po prostu uciec, wiedział, jakby to się skończyło. Widział już płonące dobytki, torturowanych wieśniaków, ginących tylko dlatego, że nie chcieli wydawać kryjówek swych synów. Ostatecznie zabijano zbuntowanych poddanych i wyłapywano uciekinierów. Pozostał więc bez wyjścia, choć tak bardzo go pragnął. Czuł, że serce miał pęknięte na miliony drobnych kawałków, że złożenie tych cząstek w całość było zupełnie niemożliwe. Widział ból, jaki sprawiał matce oraz ojcu, w końcu i to zaczęło go przerastać. Myśli kotłowały się w głowie każdej nocy i każdego ranka, nie pozwalając na zapomnienie.
Źle się działo ostatnimi czasy. W bojaźliwych, ludzkich sercach narastał bunt przeciwko magom, przeciwko tym, którzy burzyli naturalny porządek rzeczy. Dawniej było inaczej - tak twierdzili ci najstarsi, teraz coraz więcej chłopców zmuszonych było zostawić spokojne życie, dom i bliskich, by stać się potężnymi magami. Trwoga nie pozwalała zdobyć się na protest, trwoga nie pozwalała skrzyżować mieczy i walczyć o swoje, trwoga jednak na tyle osłabła, że zwyciężać zaczęła głupota, zwana niekiedy odwagą.
Orzeł wspiął się po drabinie do wąskiego, niskiego pomieszczenia, w którym spał i o którym mógł powiedzieć, że było jego własnym kątem. Przez niewielkie okno wpadały do środka ostatnie, blade promienie słońca, oświetlając ciemne, dębowe deski, nierówne i pełne sęków. Mężczyzna oparł się o parapet i wciągnął głęboko wieczorne powietrze. Pachniało już zbliżającą się jesienią i zapach ten mieszał się z ciepłą wonią drewna, wydobywającą się ze środka.
– Psss... Idziesz czy nie? – Z dołu dobiegł go głęboki, lekko przyciszony głos Kruka.
– No idę, już idę. Co ci się tak spieszy?
– Wolałbym nie spotkać twego ojca, wiesz, że za mną nie przepada... Ugh... Uważaj! – warknął, gdy spuszczony z okna Orzeł kopnął go w głowę.
– Sam się do tego poniekąd przyczyniłeś. – Uśmiechnął się złośliwie, strzepując kurz ze spodni.
– Ja? Chyba kpisz. Po prostu wiem, z kim po kryjomu twój ojciec załatwia interesy – żachnął się Kruk.
– Niby z kim?
– O, tego to ja ci na pewno nie powiem. Daj już spokój i chodź w końcu. – Szarpnął go za materiał koszuli i pociągnął w stronę uliczki.
Ściemniało się. Lato, odchodząc, zabrało ze sobą długie dni oraz ciepłe noce, niestety chłodny wietrzyk coraz bardziej przypominał o zbliżającej się jesieni – ganiał chmury, przez które dojrzeć już można było gwiazdy rozjaśniające niebo swym blaskiem. Towarzyszący im zazwyczaj księżyc zniknął gdzieś za obłokami, całkowicie niedostępny dla oczu.
Szli szeroką, udeptaną przez konie i ludzi drogą, kierując kroki w stronę gospody znajdującej się w samym centrum niewielkiej wioski. Wyróżniała się z daleka chociażby materiałem, z którego została zbudowana. Większość domów stawiano z drewna; w odróżnieniu od nich budynek ten był podmurowany, dwupiętrowy, pokryty czerwoną dachówką zamiast strzechą. Z małych okien wylewał się na zewnątrz ciepły blask świec, a wtórowały mu odgłosy – głośne śmiechy, wesoła muzyka i rozmowy rozbrzmiewające coraz to intensywniej. Gospoda pod interesującą nazwą – Pod Martwym Jeleniem – zapraszała do środka. Szyld z precyzyjnie namalowanym zwierzęciem i przymocowanym do niego prawdziwym porożem kiwał się na wietrze, poskrzypując cicho. Nagle drzwi otworzyły się na oścież i wyszedł przez nie starszy mężczyzna, mocno już spity, sądząc po jego chwiejnym kroku i czerwonej twarzy.
– Z drogi, głąby, nie widać, że idę? – krzyknął, mijając Orła i Kruka.
– Ależ oczywiście, że widać, nie dałoby się tego nie zauważyć. - Kruk zaśmiał się pod nosem, przytrzymując drzwi, by mogli wejść do środka.
Spore, zazwyczaj puste pomieszczenie gospody dziś było nie do poznania. Mnóstwo ludzi siedziało przy stołach, stało przy szynkwasie i leżało gdzieś w ciemnych kątach. Ruch tego wieczora należał do niesamowicie wielkich, to jednak wydawało się jasne – ukończono budowę mostu, a skoro tak się stało, jutro zniknie darmowy trunek. Wszyscy świętowali i topili smutki z wiadomego powodu. W oddali ktoś grał na lutni, towarzyszył temu dźwięczny głos harmonijki i wesołe poklaski młodych dziewcząt. W takim tłumie ciężko było dostrzec właściciela przybytku, który wyszedł ze swojego stałego miejsca za ladą i zaczął roznosić piwo oraz gorzałkę. Dwie dziewuchy, nie zawsze chętne do pomocy, uciekły gdzieś przed lepkimi rękami tutejszych pijaczków, a że nie miał czasu ich szukać, sam zajął się interesem.
– Dobrze was widzieć, chłopcy. – Gospodarz ledwo sobie radził, niosąc tacę z kuflami pełnymi piwa do jednego ze stołów. – Przyszliście mi pomóc? To bardzo dobrze. Potrzebuję kogoś, te cholerne...
– Właściwie, Saliborze, przyszliśmy tu w całkiem innej sprawie – mruknął Orzeł.
– W jakiej to? Nie mówcie mi tylko... – Niezdarnie położył kufel, a jego zawartość oblała jednego z gości. – Przepraszam pana najmocniej, zaraz przyniosę następne. Widzicie – syknął do nich – ja tu sobie nie daję już rady. Za dużo ich tu wszystkich jak dla mnie, jeszcze zniknęły te przeklęte dziewuchy, niech no ja je dorwę. Będą myły podłogę przez całą noc, na dodatek potrącę im z pensji.
– Przyszliśmy się napić, ale raczej sami się obsłużymy. Jeśli aż tak bardzo ci to przeszkadza, znajdę je i przyprowadzę – zaproponował Kruk, chociaż uważał, że gospodarzowi przyda się trochę więcej ruchu ze względu na jego wielki brzuch.
– Zawiodłem się na was, no ale idź po te dziewuchy. – Odszedł pośpiesznie, bo kolejny stolik domagał się dostawy.
Kruk także się oddalił, zostawiając Orła samego w tym tłumie.
W kącie, po prawej stronie, nastąpiło dziwne poruszenie, część osób ucichło. Dèr podszedł bliżej. Na ławie siedział dojrzały mężczyzna. Na jego głowie i brodzie pojawiły się już siwe włosy, a czoło i okolice nosa przyozdobione były licznymi zmarszczkami, nie mówiąc już o opuchniętych oraz podkrążonych oczach. Chrząknął dwa razy i podniósł rękę na znak, że chce zabrać głos. Towarzystwo zamilkło.
– Część z tych, co tu siedzą, domagało się, bym opowiedział, com widział. A widziałem nie mało. Choć wielu z was wyda się to dziwne, zapuściłem się ostatnio daleko w las. Powiem ja wam, że Szaroludzie to nie bajki opowiadane dzieciom do snu. Oni żyją do dziś, nie wystarczyło wygnać ich z tego miasta setki lat temu w niebezpieczne góry i powybijać ich kobiety oraz dzieci. Nie, widziałem na własne oczy te postaci snujące się niczym mgła między drzewami. Widziałem ich ślepia tak różne od naszych i słyszałem ich mowę przypominającą szelest liści. Oni istnieją i powinniśmy zacząć się obawiać, że wrócą po swoje!
– Jak wrócą, to my już ich należycie przywitamy. – Mężczyzna siedzący obok wybuchnął gromkim śmiechem. – Starcze, nie natrafiłeś na dobrą widownię, powinieneś to opowiadać właśnie dzieciom do snu, z pewnością będą bardziej przejęte.
Wywołało to kolejną salwę śmiechu na sali. Oburzony starzec sięgnął po swój płaszcz i wyszedł z gospody, w drzwiach rzucił jeszcze kilka słów za sobą - Obyście mi później racji nie przyznali!
Wojna z Szaroludźmi, mgliście przedstawiona w historii, ubarwiona przez matki, stała się jedną z wieczornych opowieści z rodzaju tych, którymi straszy się dzieci, by grzecznie poszły spać. Wielu zapomniało o dawnym zagrożeniu, każdy wolał wspominać lepsze czasy – dobry plon zebrany dwa lata temu, ciepłe lato, lekką zimę. Kogo obchodziły stare wojny i nierealne istoty?
– Orzełku, ominęło mnie coś? – Kruk stanął obok niego z glinianym dzbankiem pełnym piwa. Zauważył cięty wzrok przyjaciela i mruknął: – No co? Zabrakło już czystych kufli.
– Nic szczególnego, nawet niewarte opowiadania, ot, znów nowa, dziwna historia. – Wziął dzbanek i wypił kilka głębszych łyków.
– Ale jest coś wartego twojej uwagi. – Kruk ściszył głos. – Piękna dziewczyna czeka na ciebie na piętrze.
– Na ciebie nie?
– Mną się wcześniej inna zaopiekowała. – Uśmiechnął się i poklepał Orła po plecach. – No idź, na co czekasz? Mam cię zaprowadzić?
– Obejdzie się bez tego.
Skierował kroki ku schodom na piętro. Deski trzeszczały pod jego butami, a dogasające świece sprawiały, że wokół dało się wyczuć aurę tajemniczości zmieszanej z podnieceniem. Stanął w korytarzu i spojrzał na drzwi dobrze mu znane z historii Kruka. To właśnie jego przyjaciel był tym wymykającym się po nocach, by zaznać przyjemności z kobietami z gospody. Dèrowi w zupełności wystarczały same opowieści, chociaż nie chciał przyznać się do tego, że także pragnął zaznać takiej przygody.
Zapukał. Był niemal pewny, że od słowa „wejdź” minęła godzina, choć w rzeczywistości trwało to kilka sekund. Klamka ustąpiła pod naporem dłoni; wszedł do środka i dokładnie zamknął za sobą drzwi.
– Kruk nie mówił mi, że ma tak przystojnego przyjaciela. Aż dziwne, że nie wpadliśmy na siebie wcześniej.
Naprzeciw niego stała kobieta, stłumione światło tańczyło na jej nagim ciele.
Pierwszym, co, naturalnie rzecz biorąc, rzuciło mu się w oczy to, duże, sterczące piersi. Zaśmiała się i wtedy jego wzrok skierował się ku twarzy. Miała zielone oczy, które stanowiły cudowny kontrast z długimi, sięgającymi pośladków włosami rudymi niczym sam ogień. Piękne kształtne usta aż prosiły się o to, by ich spróbować.
– Przyszedłeś na mnie popatrzeć? Wydaje mi się, że chyba nie, więc się rozbieraj, kochasiu. No, chyba że chcesz, bym zrobiła to za ciebie.
Podeszła do niego wolnym, pełnym gracji krokiem, który rozbudzał zmysły. Jej zgrabne dłonie zaczęły toczyć walkę z zasznurowaną koszulą. W końcu ta się poddała i zsunęła na podłogę. Z kobiecych ust wydobył się dźwięk zachwytu na widok tak umięśnionej klatki piersiowej.
– Boisz się? – zaszeptała mu do ucha, widząc, że wstrząsnął nim dreszcz.
Nie chciał tego przyznać, ale tak było. Żadne dzikie zwierzę nie powodowało, że czuł strach, ale zrobiła to ta piękna kobieta.
– Sprawię, że nie będziesz się bał.
Zabawiała go niezbyt długo. Po wszystkim leżała obok Orła na rozklekotanym łóżku; nigdy tego nie robiła, ale teraz czuła, że w pewien sposób powinna się zaopiekować tym młodym mężczyzną. Gładziła go dłonią po szyi, po czym nagle zamarła. Ujrzała coś, czego nie powinna była zobaczyć. Błękitna blizna tak łudząco przypominająca pajęczą nić, tak niebezpieczna, bo zawierająca w sobie magię, nieokiełznaną, zabójczą moc. Kobieta odsunęła się i zerwała na równe nogi.
– Jesteś magiem? – zapytała wzburzona, nakrywając się pospiesznie kawałkiem starego materiału zapewne będącego kiedyś prześcieradłem.
– Nie jestem – odparł zdumiony, wpatrując się w nią wielkimi, szarymi oczami. Wsparł się na łokciu i przysłonił drugą dłonią znamię.
– A jak wytłumaczysz mi to, co masz na szyi? Już takie coś widziałam! O mało co wtedy nie pożegnałam się z życiem!
– Uspokój się... Przecież nic takiego się nie stało, nie jestem jeszcze magiem, a poza tym nikt nie musi o tym wiedzieć...
– Wystarczy, że twój przyjaciel o tym wie. Nie mogę tu zostać, muszę się stąd wynieść jak najszybciej. – Pospiesznie narzuciła na siebie ubranie i zabrała ze stolika sporą sakiewkę wypchaną srebrem.
– Skąd aż taki pośpiech, przecież nikt cię nie będzie gonił...
Kobieta w sytuacji dojrzała cień szansy na tak od dawna wyczekiwaną wolność. Dość już miała życia kurtyzany i wstrętu, jaki musiała, będąc nią, znosić. Bez wahania postawiła wszystko na jedną kartę. Podeszła do mężczyzny i nerwowo zaczęła go szarpać za koszulę.
– Koń, potrzebny mi koń... Muszę się stąd jak najszybciej wynieść, zanim Salibor mnie znajdzie. Pomóż mi! Proszę, nie chcę tak dłużej żyć, zrozum mnie, przecież sam też jesteś zmuszony do opuszczenia domu. Daj choć mi do niego wrócić... – Westchnęła głośno i spojrzała mu głęboko w oczy w nadziei, próbując obudzić jego wrażliwą część, która pozwoli na osiągnięcie celu. – Zrozum, to życie mnie przeraża...
– Mam więc być pretekstem do tego, byś swobodnie mogła opuścić to miejsce? Kobieto, koń nie należy do tanich rzeczy. Zrozum, będą przez to problemy...
– Narobię ci gorszych problemów, jeśli się nie zgodzisz. Nie możesz po prostu powiedzieć, że ktoś ci tego konia ukradł? Wielu złodziei panoszy się nocą po traktach...
– Dobrze, dobrze, ale co ja będę z tego miał?
– Dam ci słowo, na Bogów, dam ci słowo, że jeśli mnie spotkasz i będziesz potrzebował wsparcia – pomogę ci.
Spojrzał na nią z politowaniem. Szczerze mówiąc, te wielkie, zielone oczy i drżące z przerażeniem usta przypominały mu jego samego sprzed godziny. Była taka piękna; nie potrafił jej odmówić, choć wiedział, że go wykorzystywała.
Kobieta rzeczywiście chciała uciec, korzystając z okazji, ale mag, na którego trafiła, przysporzył jej nie lada problemów. Będzie musiała modlić się do bogów, by wybaczyli, by zrozumieli i otoczyli ją łaską.
– To jak będzie?
– Zgoda, masz moją zgodę.
Oo, widzę, że jestem pierwsza. Więc... fajny rozdział. Naprawdę, najbardziej zainteresowała mnie ta historia o Szaroludziach :D Opisy robisz idealne, są w sam raz, nie za długie, ani za krótkie. I doskonale oddajesz charakter tamtych czasów. Jedyną rzeczą, która mnie razi to maleńka czcionka w jasnym kolorze na tak ciemnym tle. Powiększyłabym ją na Twoim miejscu.
OdpowiedzUsuńCo do akapitów: ja robię je już w Wordzie, później tylko kopiuję tekst na bloggera i wszystko zostaje zachowane. Nie wiem jak Ty robisz.
Przy okazji mam taką prośbę, żebyś zajrzała do mnie i również dała znać co sądzisz ;)
http://krucha-sprawa.blogspot.com/
Pozdrawiam ciepło
Pearl's Dream
Dziękuję za komentarz ;) co do czcionki, postaram się zmienić szablon na jakiś inny, by to tak strasznie nie raziło ;)
UsuńAkapity także robię w Wordzie, ale po skopiowaniu wychodzą tu jakieś dziwne rzeczy :c
Cóż, niestety Blogspot ma niefajny nawyk zżerania akapitów :I
OdpowiedzUsuńCo do akapitów, próbowałaś może po obrobieniu tekstu wyjustować go? Podczas pisania na brudno kilka razy starałem się wstawić akapity, niestety gdy po skończonej pracy chciałem zapisać tekst i edytować go ponownie, okazywało się, że akapity ginęły. Dopiero po wyjustowaniu tekstu przestały. Może to coś da. Ewentualnie możesz wstawić w polu do pisania posta dowolny tekst z akapitami, a następnie (o ile znowu nie znikną) po wciśnięciu Entera powinny pojawiać się automatycznie.
OdpowiedzUsuńProlog mnie urzekł, sama nie wiem dlaczego aż tak bardzo, niemniej jednak to fakt. Być może to zasługa tego wiatru na początku przechadzającego się wioską, a może po prostu podoba mi się, bo tak. Co do samego rozdziału pierwszego, to ja powiem, że czytało się nawet nieźle, jakoś tak niby łatwo i prosto wszystko było, niby dobrze, ale czegoś to mi jednak zabrakło. Sama nie wiem, może niezbyt rzuciły mi się w oczy przeżycia samego bohatera, jego uczucia, co uczyniło dla mnie tekst ten nieco wyprany z emocji w niektórych momentach. Niemniej podobało mi się całkiem, zdobyłaś mnie tym łukiem i rudymi, rozkosznymi stworzonkami zwanymi nimakami. Zdziwił mnie jedynie fakt, że obok tak kompletnie zadziwiających istot pojawił się najzwyklejszy w świecie pies. Może rzeczywiście za bardzo nastawiłam się na fantastykę pełną parą. No i ta końcówka wypadła Ci nieco kulawo, moim zdaniem. W moim osobistym odczuciu chłopak był za bardzo przestraszony, a i ta ruda ladacznica nieco dziwnie zareagowała na tego maga. Rozumiem, to z jakichś względów zakazane, mogła się wystraszyć, ale nie miała żadnych powodów, żeby zabierać jego konia, nie wspominając już o ciągnięciu owego maga za sobą, nie wiedzieć czemu. No i, jak już wspominałam, za bardzo się chłopaczyna bał tego rudzielca, za bardzo, tak myślę.
OdpowiedzUsuńCo do akapitów, spróbuj może napisać najpierw w Wordzie, tam wyjustować tekst, wstawić wszystkie akapity, ogólnie dokonać wszelkiego formatowania tekstu, a potem zwyczajnie go skopiuj i wstaw do bloggera. Nie gwarantuję, że pomoże, ale spróbować chyba jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło. ;)
Hmm, co do tego rozdziału to pisałam go jakieś dwa lata temu, trochę czasu minęło i osobiście mi on też już "nie leży". Poprawki chcę nanieść albo po skończeniu opowieści, albo w wakacje, gdy znajdę więcej czasu. Cieszę się jednak, że znalazłaś jakieś "ale" motywuje mnie to do pracy ;) (żeby nie było, pochlebna opinia także).
UsuńKażdy z nas boi się czegoś nowego, takie jest moje mniemanie, no ale może rzeczywiście - za bardzo.
Oj próbowałam nie raz, nie wiem czy to wina tego, że piszę w Open Office, a nie w Wordzie... Jutro wyjeżdżam na tydzień, więc jak wrócę spróbuję pokombinować z tymi akapitami, dziękuję za radę!
Ja tam zawsze piszę w niezawodnym Wordzie i jestem szczęśliwa, bo on akapitów jakimś dziwnym cudem nigdy nie gubi, chwała mu za to. Open Office nic mi, szczerze powiedziawszy, nie mówi, więc wypowiadać się nie będę, ale poszperałam trochę i wpadłam na taki mały patent na Tajemniczym Ogrodzie. Wypróbuj, z tego, co mi wiadomo, działa i to niezawodnie. ;)
Usuńhttp://tajemniczy--ogrod.blogspot.com/2013/04/tworzenie-akapitow.html
Podobało mi się! Robisz naprawdę malownicze opisy. Więc Orzeł jest naszym magiem z prologu... Ale jak to poznała ta dziewczyna z gospody? I dlaczego nie wolno im się spotykać z magami? Zainteresowało mnie to. Polubiłam Kruka. Nie wiem czemu, ale przypomina mi trochę Jaskra z Wiedźmina. Zainteresowali mnie również Szaroludzie... Mam nadzieję, że to nie była tylko taka opowiastka i ten temat się rozwinie. Pozdrawiam i życzę miłego popołudnia :)
OdpowiedzUsuńO dziewczynie z gospody będzie jeszcze nie raz, tak samo jak z Szaroludźmi ;) Reszta też się wyjaśni w niedalekiej przyszłości ;)
UsuńDziękuję za komentarz ;)
Przepraszam, że tak późno komentuję, ale miałam ostatnio urwanie głowy (ach, ta szkoła) i dopiero teraz powoli wszystko nadrabiam.
OdpowiedzUsuńRozdział był ok. Podobał mi się. Mówisz, że pisałaś go około dwóch lat temu? no to nie mogę doczekać się najświeższych rozdziałów, bo to, co nam prezentujesz jest już naprawdę dobre. Najbardziej podobał mi się początek, tworzysz świetne opisy. plus, zainteresowałam się historią o Szaroludziach, czekam na rozwinięcie.
Weny życzę!
Sama mam urwanie głowy, bo sesja zbliża się nieubłaganie, a więc rozumiem :) Cieszę się, że się podobało, a Szaroludzie się pojawią i namieszają trochę w historii ;)
UsuńWidzę, że już na początku jedziesz na całego! Ale to dobrze, bo się świetnie zapowiada. Nie będziesz się ograniczać. Bardzo mi się to podoba :)
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie tylko ta kobieta. Czemu aż tak się wystraszyła. Przecież nikt nie musiał wiedzieć o tym, że przespała się z magiem. Nie sądzę, aby Kruk komukolwiek powiedział. W końcu Orzeł to jego przyjaciel, a przyjaciół się zawsze kryje. I na pewno nikt inny nie wiedział o jego... przypadłości.
W ogóle zastanawiam się, czy aby nie dlatego Orzeł to Orzeł, bo ma własnego Orła. Może tym właśnie kierowałaś się, wymyślając imiona? Jeśli tak, to bardzo ciekawy, oryginalny pomysł.
Tak też rozmyslam na temat tego, kim są Ci Szaroludzie. Z tego, co mówił ten dziwny człowiek w gospodzie, można wywnioskować, iż są jednak niebezpieczni. Może rzeczywiście nie jest to tylko legenda, a coś więcej? Może dlatego sytuacja w tej krainie stała się tak napięta i dlatego do magów zostają wzięci dosłownie wszyscy, którzy wykazują jakieś moce? Może zbierana jest armia, która ma powstrzymać Szaroludzi?
Stary najprawdopodobniej został uszkodzony przez panoszące się po okolicy niedźwiedzie, stały się ostatnio bardziej agresywne i podchodziły pod zabudowania
OdpowiedzUsuńWybacz wytykanie błędów, ale... przed tym zdaniem podmiotem jest Namiestnik, tu piszesz o moście, a brzmi to jakby to Namiestnik został uszkodzony przez niedźwiedzie. Poza tym jeżeli zmieniasz podmiot w zdaniu co tutaj zrobiłaś, to przed 'stały się' powinno być 'które'. Widziałam jeszcze jeden błąd tego rodzaju, ale już nie pamiętam w którym miejscu.
Sporo musi tam być ludzi, skoro samych magów jest ponad setka. Dość późno dorasta siew twym opowiadaniu do wieku męskiego. Wiem, to twoja licencia poetica, atoli mym zdaniem młodsze osoby mogliby łatwiej wyszkolić i nauczyć bycia magiem.
Co mi się podoba to opisy tudzież dialogi, piszesz ładnie, przyjemnie, masz parę błędów jak ten wskazany na początku, ale wystarczy ci przeczytanie jeszcze raz rozdziału by takie niuanse poprawić. I te zapomniane piękne słowa: szynkwas na przykład.
I co mi się jeszcze podoba: męska przyjaźń. Co jak co ale to rzadki motyw, a tu jest taki ładny i pasujący.
Opis kobiety. Opis kobiety był boski. Ale co mnie zdziwiło i przeraziło wręcz: Orzeł był prawiczkiem do 21 roku życia?! O bogowie Kalfragoru jak tak długo można?!
O dziękuję za wyłapanie kwiatków ;) Ach, mam nadzieję, że wszystko się jeszcze z czasem wyjaśni, co do ilości magów - wioska leży zaraz przy murach miasta, a Mistiv Muror jest siedzibą jednego z kilku Namiestników, a więc jednym z większych miast, także magów też musi być wielu ;)
UsuńNo niestety, magom spoufalać się nie można toteż Orzełek cierpi xD