24.09.2013

dziewiątka

Drwa trzeszczą wesoło,
iskry w niebo lecą.
Ogniska płoną wokoło,
czemu więc smutne twe lico?

Wiatr trąca źdźbła traw.
Z oczu twych łzy lecą.
Spojrzenie głębokie jak staw.
Powiedz: Czemu smutne twe lico?

Czyżby zostawił cię luby,
odpłynął w nieznane kraje?
Czy pieśń początkiem twej zguby,
prośbą o ukaranie?

Czy wojna twe ziemie szkarłatem oblała?
Życie niewinnym i dzieciom zabrała?
Czy noc zbyt prędko w mroku spowiła,
wszystko to, co jutrzenka kryła?”

Fragment żałobnej pieśni ludów północy

Ranek wstał wyjątkowo chłodny, nad łąkami unosiły się mgły, pachniało deszczem. Rozciągnięte w poziomie chmury przybierały barwy różu i fioletu, przetykanego jaskrawym oranżem i rozbieloną żółcią, wrażenie ciężkości sprawiał tylko rozrzucony niedbale granat, najciemniejszy z palety nieba.
Śpiewały już pierwsze, rozbudzone świtem ptaki, skryte w gąszczach w pobliżu rzeki. Wszystko przesiąknięte było przejmującym smutkiem, każdy z elementów w pobliżu Jagi – trawy, krzewy, drzewa, szemrząca między kamieniami woda.
Przyglądała się temu wycieńczona Elia. Siedziała na drewnianych stopniach, prowadzących na ganek, ściskając w dłoni kubek ciepłego mleka. Miała na sobie jedynie długą, białą koszulę i wysokie buty, sięgające kolan. Jej ciało już po chwili odczuło wyjątkowo zimny poranek i odpowiedziało na to gęsią skórką. Po trudach i nocnych męczarniach potrzebowała czegoś takiego, by poczuć, że nadal żyje, że to, co się wydarzyło, wcale nie było snem. Pogrążona w rozmyślaniach nie usłyszała cichych kroków tuż za swoimi plecami.
- Chodź na śniadanie, gospodyni już wszystko przyszykowała – powiedział cicho Lonan, nakrywając ją swoim długim płaszczem.
- Och, dziękuję. - Uśmiechnęła się lekko, a oczy momentalnie się zaszkliły. - Nie jestem głodna...
- Proszę, wystarczy, że Cayna nas unika. Zamknęła się w jednym z pokoi i nikogo do siebie nie wpuszcza, nawet siostry.
- Czy...?
- Tak – westchnął głęboko. - Byli sobie przeznaczeni, ona i Cohel. Mieli się pobrać po powrocie, może nie było tego po nich widać, ale naprawdę się kochali. Ale, co ja tam mogę wiedzieć... Zaprzeczając istnieniu bogów, zaprzeczam również istnieniu miłości, jak twierdzą co poniektórzy. - Prychnął zirytowany.
Elia złapała go za rękę.
- Chodźmy na to śniadanie, pewnie na nas czekają!
- Chyba nigdy nie pojmę zachowania kobiet...
- Co tu jest do pojmowania? Zgłodniałam, ot co. - Otuliła się mocniej płaszczem i wcisnęła zdezorientowanemu Lonanowi kubek zimnego już mleka.

Delikatna elfia dłoń zacisnęła drobne palce na szpadlu. Dla Nanny był ciężki, musiała napiąć mięśnie, by go nie upuścić. Szła za gospodynią na tyły karczmy. Buciki przyklejały się do błota i już któryś raz z rzędu musiała przystawać i wyciągać je z brązowej brei. Wkrótce miała już brudne całe nogi i ręce, nic nie dawało wycieranie o trawę, by się tego pozbyć.
Skręciły w stronę rzeki. Drobne kamyczki grzechotały pod nogami, a niespokojna, wezbrana woda uderzała o brzeg, wypuszczając w powietrze niewielkie krople. Nanna stanęła przed łukowatym mostkiem o fantazyjnej poręczy, porośniętej pnącym się, żółtym kwieciem. Odłożyła szpadel i po kolana zanurzyła się w lodowatej wodzie. Syknęła, ale już po chwili na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Poruszała nogami, by pozbyć się natrętnego błota. Po wyjściu ze strumienia skóra zaczerwieniła się od zimna.
Przebiegła przez mostek. Zaskrzypiały deski. Z zarośli z krzykiem wyleciała przestraszona kaczka. Zewsząd uderzały dźwięki znane tylko porankowi.
- To tutaj – powiedziała gospodyni, wskazując na starą, powykrzywianą śliwę. - Tutaj, między tymi korzeniami.
Nanna kiwnęła głową. Złapała za szpadel i wbiła go w ziemię. Dziękowała opatrzności, że padało i gleba była wyjątkowo miękka. Kopała zawzięcie, twarz miała już czerwoną, a pojedyncze kosmki włosów kleiły się do czoła. Na plecach pojawiła się ciemna plama. Za każdym wbiciem szpadla wydobywała z siebie głośne westchnienie. Gospodyni patrzyła na to z pożałowaniem. Całe życie ciężko pracowała i machanie łopatą nigdy nie wymagało od niej aż takiego wysiłku. Coś mizerne te elfy – pomyślała, siadając na pieńku.
Nanna trafiła na coś twardego, co uniemożliwiało dalsze kopanie. Kucnęła i zaczęła wydobywać zbędną ziemię dłońmi. Odsłoniła niewielką drewnianą skrzynkę.
- Złoto...
- Żadne złoto, wyciągnij, a sama zobaczysz.
Nachyliła się nad dziurą i sięgnęła po skarb. Z wysiłkiem wyciągnęła go na trawę. Za pomocą szpadla wyłamała jedną z desek i zajrzała do środka. Już po ciężarze stwierdziła, że nie może tam być nic kosztownego, nic, czego się spodziewała.

Gospodyni starała się, jak mogła, przygotowując posiłek. Udało jej się uchować trochę jadła przed Frignerem i jego ludźmi. Teraz wiedziała, że dla jej karczmy nastaną lepsze czasy, więc bez wahania wyłożyła najlepsze smakołyki, by nakarmić swych wybawców. Na największej ławie leżało teraz kilka bochenków chleba, owczy ser, jajecznica z boczkiem i grzybami, wędzona kiełbasa, a także wypełnione po brzegi dzbany mleka i słabego wina. Aromatyczny zapach obudził wygłodniałe żołądki.
Elia siadła na krześle przykrytym baranią skórą i łakomie sięgnęła po jajecznicę. Delektowała się każdym kęsem, rozpływającymi się w ustach maślakami i chrypiącym boczkiem w dużych kawałkach, a wszystko to w bajecznie przyprawionych jajkach! Poezja! Zagryzła to czerstwym chlebem, na koniec popijając winem z wiśni z delikatną, korzenną nutą.
Wszyscy jedli w milczeniu. Wszyscy, znaczy się – ona, Lonan i Avolet. Cayna dalej siedziała zamknięta na piętrze, zalewając się łzami. Nanna natomiast zniknęła gdzieś razem z gospodynią. Dziewczyna postanowiła przerwać tę ciszę, zwłaszcza że jej towarzysze dawno skończyli posiłek i teraz już, bez celu grzebali łyżkami w talerzach. Utkwiła wzrok w drewnianej podłodze, w miejscu, gdzie zamordowano Cohela, znajdowała się teraz duża, ciemna plama. Ciężko było usunąć krew w taki sposób, by stała się niewidoczna.
- Co z... - Nie zdążyła powiedzieć zbyt wiele. W słowo wpadł jej Avolet.
- Cayna chyba już zdążyła się pożegnać, a noc minęła. Musimy pochować... Naszego przyjaciela. - Wypowiadał się z wyraźną trudnością, na nic zdało się popijanie wina. W żaden sposób nie przynosiło ono wyczekiwanej ulgi.
- Poszukam drewna – oznajmił sucho Lonan i wstał od stołu.
- Idź po nią.
Spojrzał na dziewczynę ciemnymi, zamglonymi oczami, pełnymi smutku i żalu. Elia była niemal pewna, że żałował, że po raz drugi nie wypuściłby wolno Frignera i gdyby mógł, rozszarpałby go gołymi rękami. Choć tak spokojny i zrównoważony na pewno tam, w środku toczył ze sobą nie jeden bój. Pojęła, że nie tylko ona ukrywa przed obcymi swój prawdziwy charakter, przecież nigdy wcześniej nie była nieśmiała, a tu? Nie potrafiła się nawet porządnie odezwać!

Na drewnianym stosie spoczęło bezwładnie sine ciało elfa. Twarz przykryto mu kapeluszem z długim, bażancim piórem, a w dłoń włożono białe i fioletowe astry. Starali się jak mogli, by zmarły zaznał spokoju, by dołączył do Duchów i grona swych przodków. Nie mieli czasu, by przygotować należyty pochówek. Ciało zmarłego należało spalić zawsze o świcie, wtedy wzrok bogów był najwrażliwszy i ze wzruszeniem przyjmowali oni do siebie swe dzieci. Twarz musiała być zakryta na znak pokory, a oddający się pod opiekę był zobowiązany zapłacić w darach – kwiatach, winie lub jedzeniu. Wszystko to, by zadowolić Duchy.



Frywers po raz ostatni spoglądał na wioskę, na plac, na którym zebrało się tak wielu, że nie myślał, że Raczy Gród jest w stanie ich wszystkich pomieścić. Częściowo zdawał sobie sprawę, że ludzie za nim nie przepadają, ale żeby aż tylu pokusiło się o oglądanie Maga palonego żywcem? Kompletnie się tego nie spodziewał, co jeszcze bardziej go przeraziło.
Stał z boku. Przyglądał się przyszykowanemu już w nocy stosowi, z wyróżniającym się, wysokim palem pośrodku, do którego za chwilę miał być przywiązany.
Starał się nie zwracać uwagi na wrzaski, na pogwizdywania i obelgi z ust mieszkańców, słabo mu to jednak wychodziło. Bał się to mało powiedziane, był przerażony, nogi trzęsły mu się okropnie, po policzkach płynęły niekontrolowane łzy. Umierał za nic, za to, że komuś wyższemu zależało na tym, by jak najszybciej znaleźć winowajcę, by jak najszybciej rozwiązać ciążącą na nim sprawę. Sprawę urzędu, do którego został powołany.
W momencie, gdy pojawił się herod, ogłaszający jego wyrok, zawył. Zawył głośno i rozpaczliwie, jak dziki zwierz. Krzyczał i zaczął się szarpać, w końcu bowiem dotarła do umysłu wieść o nieuchronnej śmierci. Za ramię złapał go wysoki drągal, pociągnął. Wtedy nie wytrzymał i popuścił. Struga moczu pociekła po lnianych spodniach. Tłum zawył jeszcze głośniej. A on płakał i krzyczał, można by rzec, że postradał rozum. Nie potrafił pożegnać się ze światem, myślał tylko o tym, że za chwilę pochłoną go płomienie.



Cayna po raz ostatni złożyła pocałunek na zimnej, martwej dłoni. Po raz ostatni gorzko załkała, już nie wylewając łez, choć bardzo tego pragnęła. Chciała dać upust swemu smutkowi, tak głębokiemu i intensywnemu. Żadne uczucie nigdy dotąd takie nie było. Z trudem przyznała, że miłość do Cohela nie wypełniła jej wnętrza tak, jak jego śmierć. Łatwiej przychodziło przyjmowanie złych uczuć.
Obróciła ku towarzyszom swą drobną twarz, zaczerwienioną od płaczu. Mały, zadarty nos drżał, usta pozostały zaciśnięte, a napuchnięte oczy szukały ucieczki, nie spoglądając na zebranych nawet na moment. Skinęła głową na znak, że jest gotowa. Nie była. Wiedziała, że nigdy nie będzie.



Nie dali mu nic powiedzieć. Złapało go trzech rosłych mężczyzn i siłą, jak starą szmatę powlokło na stos, na ostatnie miejsce żywota.
Już się nie darł, strach sparaliżował w taki sposób, że żaden dźwięk nie chciał wydobyć się z zaschniętej krtani. Myślał, że zakują go w łańcuchy. Niestety, pan Hassenbergs był na tyle oszczędny, że polecił użyć grubej liny. Spleciono go nią mocno, dokładnie, tak, by wrzynała się w nagi tors i pozostawiła krwawe ślady. Nie zważał na nie, przed oczami miał już tylko płomienie.
Nie czekano na zgodę, na nic nie czekano. Ktoś drobny i przygarbiony podpalił stos. Ogień począł przechodzić z drobnych gałązek na większe, zbliżając się coraz bardziej do Maga. Dym dusił go przeokropnie, a gorąco sprawiało, że znów zaczął krzyczeć, co przypominało raczej warczenie starego psa. Rozniosły się szalone języki, smagając jego skórę, która reagowała na to cichym sykiem. Kaszlał, wiedział, że prędzej zabije go dym, niż ogień. Sprawiło mu to szaleńczą radość. Śmiał się jak szaleniec, w ostatnich chwilach swojego życia.



Buchnęły, tańcząc na ciele Cohela. Dotykały go swymi dłońmi, lizały, próbowały, smakowały swą ofiarę. Pieśń wydobywająca się z ust elfów tylko wzmocniła ich grę. Dym z popiołem wirował w powietrzu, trzaskały drwa, nadpalone z hukiem przewracały się, niszcząc pieczołowicie układany stos. Sylwetkę elfa całkowicie pochłonęły płomienie i prócz wszechobecnego ognia nic nie dało się rozróżnić.

- Czy możesz nam w końcu wytłumaczyć, o co chodziło z tym całym złotem? - mruknął Lonan do gospodyni.
Wszyscy siedzieli przy stole, z którego nikt nie sprzątnął śniadania. Mimo częstego trącania wciąż latały nad nim głodne muchy, te z błyszczącymi brzuchami, niezwykle natrętne.
Każdy z obecnych chciał w końcu zobaczyć to, za co zginął Cohel, to przeklęte złoto, które zwiodło Frignera.
Staruszka pewnie ścisnęła dłoń Nanny swoją, pokrytą zmarszczkami i widocznymi, zielonymi żyłami. Uśmiechnęła się blado i skinęła głową. Kilka siwych pasm wypadło spod białego czepka.
- Powiedz im. Drugi raz nie mam na to siły... - powiedziała powoli, ale niezbyt wyraźnie.
Elfka wstała. Zrobiła miejsce na środku stołu, odsuwając wszystko na boki i wyciągnęła coś spod nóg krzesła. Spoglądnęła na zaciekawione twarze towarzyszy i położyła trzymany w rękach przedmiot w miejscu, w które tak usilnie się wpatrywali.
Wielki zawód spotkał Lonana już na wstępie. Wyobrażał sobie wielki skarb, górę złota ukrytą w wielu skrzyniach, zakopanych gdzieś w niedostępnym dla ludzi miejscu. Rozczarował się także Avolet, choć zupełnie nie było tego po nim widać. Nie nastawiał się na nic wielkiego, ale na takie coś już wcale. Cayna o dziwo nie przejawiała żadnego zainteresowania. Elia natomiast z wyczekiwaniem wpatrywała się w umazane błotem dłonie elfki, czekając na moment, aż ta zabierze je znad dziwnego pakunku. W końcu zabrała. Rozległ się pomruk niezadowolenia.
- Co to jest do cholery?! - warknął Lonan, wlepiając wzrok w starą, zniszczoną i brudną od ziemi torbę.
- Daj cokolwiek powiedzieć i usiądź, proszę – mruknął Avolet, odrywając usta znad kubka z winem.
- Zeszłej jesieni do karczmy przybył Mag. Niby nic w tym dziwnego, ale był na skraju wyczerpania i potrzebował pomocy, a to już się chyba nie zdarza. - Staruszka kiwnęła głową, by Nanna kontynuowała. - Mąż naszej gospodyni, Rywa udzielił mu schronienia. Zanim jednak Mag zmarł... Przekazał mu o to, co widzicie, by ukrył w bezpiecznym miejscu, do czasu, aż zjawią się po to elfy. Po jego śmierci pojawiało się tu sporo niebezpiecznych ludzi: strażnicy, Magowie, na końcu Frigner ze swymi osiłkami. Wyczuli w powietrzu złoto, interes. Zabili Rywę, by dowiedzieć się, gdzie ono jest. Resztę znacie. - Usiadła i spoglądała na przyjaciół w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję.
- Ale co my z tym czymś mamy wspólnego?
- Nie wiem. Sama bym się chciała dowiedzieć – odetchnęła głęboko i siadła z powrotem obok gospodyni.
- Bzdura! - wybuchnął Lonan. - Zostawmy to i wracajmy! Mam dość tego wszystkiego! Cohel nie żyje, a wy się zastanawiacie nad torbą jakiegoś Maga, jakąś bzdurną, nieistotną rzeczą! Kawałkiem starej, śmierdzącej skóry!
Lonan złapał za pasek i pociągnął. Zawartość pakunku wylądowała na stole. Niewielkie buteleczki toczyły się po nierównej powierzchni, aż natknęły się na dłonie Avoleta, który postawił je do pionu. Rozsypały się zioła o intensywnym zapachu, karty pożółkłego papieru zafalowały, opadając na podłogę. Zapadła cisza.
- Macie swój skarb! O właśnie za tę stertę papierów umarł Cohel – powiedział przez zęby Lonan i oddalił się na podwórze, trzaskając za sobą drzwiami.
Cayna milczała, spuściwszy głowę. Po twarzy znów ciekły jej łzy. Wiedziała, że minie sporo czasu, zanim przestanie reagować płaczem na każde wspomnienie o ukochanym. Była taka słaba...
- Nic z tego nie rozumiem. To musiało być ważne dla tego człowieka, skoro poświęcił za to swe życie. Zioła, dziwne mieszanki... Nie pojmuję. - Elia wypowiedziała głośno swoje myśli. Siedziała wsparta na łokciu, a ruda fala włosów tańczyła na stole, kąpiąc się nawet w kubku z winem.
Avolet wziął w dłoń jedną z zapisanych kart i pogładził czule niczym kochankę. Zetknięcie się męskiej, chropowatej skóry z papierem wydało delikatny szmer, ciche westchnienie. Opuszek palca zaczął błądzić. Zataczał kręgi, badał zakamarki pomiędzy krągłym pismem, napotykał na swej drodze wydłużone zawijasy i pojedyncze znaki – pospiesznie kreślone, urwane krzyki. Myśli goniły, próbowały odnaleźć, wydobyć coś na zewnątrz. Nie mogły. Choć bardzo pragnął, nie był w stanie tego przeczytać. Nie umiał.
- Co tam masz?
- Nie mam pojęcia. Nie potrafię tego przeczytać... - Oddał Nannie trzymany w dłoni kawałek papieru. Czekał na jej reakcję, gdy śledziła wzrokiem dziwne zapiski.
- Nie dziwię ci się, niewielu to potrafi. - Zauważyła zdziwienie na twarzy przyjaciela, kontynuowała. - Nie powiem wam, co tu napisano. Nie znam tego pisma, choć wiem, że należy do elfów.
- Jakże to? Swojego pisma nie znasz? - Gospodyni zmierzyła wzrokiem swoich gości.
- Ano nie znam. Stary to alfabet, jeszcze sprzed rewolucji. W Junurze posługujemy się już innym, nowym...
- Karta jednak nie wygląda na starą. - Zauważyła Elia. - Czy ktoś zna jeszcze to pismo? Ktoś z żyjących?
- Możliwe... Zresztą, po co nam to wiedzieć? Proponuję zakopać to tam, skąd to wyciągnęłaś Nanno. Spakować się i wyjechać. Nic tu po nas. - Avolet uderzył dłonią w stół i spojrzał na elfkę.
- Chcesz, bym to zakopała? Teraz, kiedy pozwolono nam się wyrwać z Kertialu, chcesz, bym potulnie tam wróciła? Nigdzie nie wracam, dopóki się nie dowiem, co tu napisano! - Oburzona machała papierem tuż przed twarzą mężczyzny. Policzki oblał jej rumieniec, a oczy błyszczały niebezpiecznie, sypiąc iskrami.
Elia siedziała nad kubkiem wina i bez słowa obserwowała całe zajście. Czekała aż jej dotychczasowi towarzysze zdecydują, dokąd chcą ruszyć.
- Uparta jesteś! Co ci to da? I tak musimy wrócić, odwlekanie tego nie da nam zbyt wiele. - Avolet pozostawał spokojny, przynajmniej na zewnątrz sprawiał takie wrażenie.
- Może coś da, a może nie. W każdym razie nie chcę jeszcze wracać, nie teraz.
- Myślisz tylko o sobie! To Cayna powinna zdecydować...
- Zróbmy to, czego chce – wymamrotała elfka, przyglądając się siostrze.
Podobieństwo aż biło po oczach, wyglądały jak dwa jabłka zerwane z tej samej gałęzi. Obie równie piękne, co uparte. Choć teraz wydawały się tak różne, jakby jedno z owoców zerwano zbyt prędko, nie dając mu dojrzeć w spokoju, w blasku jesiennego słońca. Nanna czuła zwycięstwo, podekscytowana i uśmiechnięta z wdzięcznością spoglądała na siostrę, na jej potargane włosy, podkrążone od płaczu oczy i zaczerwieniony nos, na zaciśnięte usta, tworzące teraz cienką, prawie niewidoczną kreskę o wyblakłym kolorze. Widok ten chwytał za serce, chciała podbiec i uścisnąć Caynę, jakoś ją pocieszyć. Wiedziała, że to nic nie da. Znała siostrę od lat i to, co mogła dla niej zrobić w tym momencie, to zostawić ją samej sobie, by powoli, w swoim tempie sama otrząsnęła się ze straty.
- Pojedziemy zatem do Warmen, możliwe, że znajdzie się tam ktoś, kto nam pomoże. Czuję, że powinniśmy się dowiedzieć czegoś więcej o tych zapiskach.
- Jak zwykle łasa na przygodę. Niech ci będzie, przecież was samych z Lonanem nie zostawię. Pożrecie się jak psy – westchnął zrezygnowany Avolet, a lekki uśmiech zagościł na jego twarzy. W głębi duszy cieszył się z takiego obrotu sprawy.
- Ale już dzisiaj nigdzie mi nie pojedziecie! Późno się robi, nie będziecie mi na trakcie nocować, kiedy ja wam tu pokoje przyszykowałam. Nawet mi się wymknąć nie próbujcie! - zawołała staruszka swym piskliwym głosem.
Nie pozostawało więc im nic innego, jak zastosować się do prośby gospodyni.

- Do tego Warmen to daleko? - zapytała nieśmiało Elia.
Cisza wisiała jeszcze w powietrzu, pomimo wypowiedzianych słów. Płomień świecy chybotał się we wszystkie strony, rzucając świetliste refleksy na blade ściany małego pokoiku. Unosiła się w nim delikatna, różana woń zmieszana z zapachem starych desek.
Nanna nie odpowiedziała od razu. Wysypała na pościel zawartość skórzanej torby i drżącymi z podekscytowania dłońmi dotykała rzeczy, zatrzymując się nad każdą na dłużą chwilę. Odkorkowywała buteleczki i wąchała ich zawartość, coraz częściej się przy tym krzywiła, co bawiło siedzącą na skraju łóżka Elię.
- Czy daleko? Zależy, jak kto na to patrzy, że tak powiem – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. - Głowę miała spuszczoną, uśmiech, który wdarł się na usta, zniknął w burzy czekoladowych loków, a błyszczące oczy nie oderwały się ani na moment znad sterty papierów.
- A stąd? Z Jagi?
- Stąd? - powtórzyła bezmyślnie pytanie, nieobecna duchem. Tak, jakby nie wiedziała, co ono oznacza.
Całą swą uwagę przeniosła na jedną z buteleczek. Zaintrygowała ją w dość dużym stopniu, różniła się bowiem znacznie od reszty. Długą i szeroką szyjkę zatkano dużym korkiem. Szkło było w pięknym, zielonkawym odcieniu, a dno ozdobiono wypukłym ornamentem.
Podniosła flaszeczkę na wysokość wzroku, przystawiając w stronę światła, by dojrzeć jej zawartość. Mrużyła oczy, po czym ze zdziwieniem uniosła brwi. Spodziewała się jakiegoś płynu, jak w pozostałych buteleczkach, natknęła się jednak na przewiązany kawałek cienkiego materiału. Ciekawość zwyciężyła. Chwyciła za korek, próbując go wyciągnąć. Trzymał za dobrze. Złapała zębami i pociągnęła, co poskutkowało – odskoczył ze znanym pyknięciem.
Nanna uśmiechnęła się i wypluła korek z ust. Ostrożnie złapała za brązowy materiał i powoli zaczęła go wyciągać. Powoli, kawałek, po kawałku. Położyła zawiniątko na dłoni i zaczęła odwiązywać cieniutki sznurek. Niecierpliwymi palcami odginała kolejne warstwy tkaniny.
- Spójrz! - krzyknęła w stronę Elii. - Widziałaś kiedyś coś takiego? Coś tak pięknego?
Podeszła i pochyliła się nad wyciągniętą dłonią elfki. Na materiale leżał niewielki kwiat o złocistych płatkach, Raz zapłacono jej w monecie o takim kolorze, lśniła podobnie jak on. Światło tworzyło na nim iskry, miniaturowe obrazy bez znaczenia, przyciągające tylko swym blaskiem, tą magiczną świetlistością. Gdy zmrużyła oczy, bliki rozchodziły się, rozciągały, traciły swą wyrazistość, zamieniały się w duchy jasności.
- Spójrz. Tyle czasu leżał zakopany w ziemi, w tej szklanej butelce, a wygląda, jakby zerwano go dziś rano. Przedziwne zjawisko...
Elia nie słuchała. Wciąż wpatrywała się w odkryty przez Nannę skarb, w złocisty kwiat, którego nigdy wcześniej, w całym swym życiu nie spotkała. Napawała się jego blaskiem.

Lonan dorzucił do kominka kolejny kawałek drewna. Chwycił za kij i grzebał w żarze, układając wszystko tak, by w górę szedł ładny, wysoki płomień. Wszystko musiało być na swoim miejscu.
- A jednak? - wymamrotał, wpatrując się w Avoleta. Przykryty baranią skórą, z tą swoją burzą czarnych loków wyglądał jak dawne bóstwo czczone przez dzikie ludy północy. Przetarł nos i kiwnął głową, nie wydobywając z siebie żadnego słowa.
- Jednak się zgodziłeś... - Spojrzenie Lonana stało się bardziej przenikliwe, przez co dostrzegł błysk w oku przyjaciela. - Ty. Ty się cieszysz? Nie wierzę! - wybuchł, w kominku huknęło. Układana pieczołowicie konstrukcja runęła, niszcząc równy płomień.
- Zrozum, może będę mógł komuś pokazać szkice. Może w końcu uda mi się coś zbudować! Pałace, zamki... Mam dość oglądania ich na papierze, chciałbym zobaczyć je stojące we wspaniałych ogrodach, na wysokich wzgórzach, w otoczeniu rzek, jezior! Marzę o tym, a wiesz, że w Kertialu moje marzenie nigdy się nie spełni...
- I nie powinno! Elfy to nie architekci! Jesteśmy prostym ludem, nasze tradycje zniszczono, nasz kraj zniszczono, zamkami i pałacami go nie odbudujesz! Tu potrzeba rąk do pracy, brakuje rolników, brakuje rybaków! Wszystko dlatego, że wielu z nas ubzdurało sobie, że może więcej niż inni... Na co komu artyści, gdy nie ma co jeść?!
- I mówi to ten, który zostawił swój lud, by stać się kapłanem! By służyć bogom, wyższym celom, pomagać biednym i opuszczonym. Czy tak nie było?
Lonan złapał za kij i przyłożył go do klatki Avoleta. Usta miał zaciśnięte, a oczy błyszczały niebezpiecznie.
- Nigdy więcej o tym nie wspominaj! Wymazałem przeszłość ze swojej pamięci, radzę ci, zrób z nią to samo. Dla własnego dobra.


Opuścił kij i usiadł. Nie rozmawiali, siedzieli, wpatrując się w nieistniejący punkt. Przeważały myśli, kłębiły się, uciekały, to znów wracały, choć niezauważalne, czasem malowały na twarzach wyrazy skupienia, czy zadumania. Budowały ciszę, przerywaną cichym trzaskaniem ognia.

1 komentarz:

  1. Przepraszam za spóźnienie (rany, to już chyba piąty raz dzisiaj)!
    Wiesz tak dawno czytałam poprzednie rozdziały, żę teraz miąłam spory problem, żęby cokolwiek spobie przypomnieć (wiesz jaki miałam zonk, żeby załapać za kim oni tak rozpaczają? Chyba moja skleroza wskoczył na wyższy poziom).
    TAk w ogóle nie na tamat, to poskarżę się, że stasznie nie podoba mi się to, ze zmienili wygląd okienek z komentarzami - są jakieś takie małe, dużo kręcenia i w ogóle nie mogę się do nich przyzwyczaić, są takie jakieś dziwne.
    W tym rozdziale bardzo podobał mi się kontrast miedzy paleniem maga i Cohela (osoby żywej i trupa). Bo i opisałaś to naprawdę świetnie - kurczę wszystko to się az czuło, było takie realne, takie prawdziwe, naprawdę czytało się z prawdziwą przyjemnością. A poza tym to reakcje maga, ludzi, ta bezwzględność, brak rozkazu, wszystko to dodało temu pewnego specyficznego wyrazu.
    Rozpacz Cayny też ma swoje bardzo ciekawe wybrzmienie - jest taka wielowymiarowa, niejednoznaczna. No i stwarza bardzo ciekawe wrażenie, żę smierć może mieć większe znaczenie niż miłość, a na pewno jest bardziej odczuwalna.
    Bardzo ciekawy swoją drogą jest ten cały domniemany skarb i świstek, którego to nikt nie jest w stanie przeczytac, bo spisano go w bardzo starym, elfim języku. Ciekawa jestem bardzo o co też możę chodzic.
    No i bardzo fajnie, zę powiewdziałaś coś na temat elfów i roli jaką pełnią - w sensie o tej ruinie ich państwa i tego dlaczego nie mogą stanąć na nogi. To trochę zabawane, że ta wspaniała sztuka, którą tak się chwiali teraz obróciła sie, przeciw nim i właśnie dlatego teraz jest im tak ciężko.
    No nic, czekam na Orzełka i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń